Strona:PL Edgar Allan Poe-Opowieści nadzwyczajne tom I 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i dotarłem do chwili odsłonięcia latarni, gdy duży mój palec pośliznął się na blaszanym zamku, i starzec, wyprostowawszy się na łóżku, zawołał: „Kto tam?“ Znieruchomiałem całkowicie i nie odrzekłem nic. Przez godzinę całą nie poruszyłem ani jednym ścięgnem i przez cały ten czas nie słyszałem, aby się do snu ponownie układał. Trwał wciąż w postawie siedzącej, na czatach — zupełnie tak samo, jak ja, gdy po całych nocach nasłuchiwałem świerszcza, ukrytego w murze.
Lecz oto posłyszałem wątły jęk i wnet poznałem, że był to jęk śmiertelnego przerażenia. Nie był to jęk bólu, ani rozpaczy — o, nie! Był to głuchy i zdławiony wydech, który się dobywa ze dna duszy, zmiażdżonej przestrachem. Znałem dobrze ów wydech. Przez wiele nocy o samej północy, gdy spał świat wszystek, wyrywał się on z mej własnej piersi, wyotchłaniając swem straszliwem echem widma trawiących mię przerażeń. Powtarzam: znałem go dobrze. Wiedziałem, czego doznawał starzec, i czułem dlań litość, chociaż się śmiało coś w mem sercu. Wiedziałem, że trwa ockniony od chwili pierwszego, maluczkiego szmeru, gdy się przewracał na łożu.