Strona:PL Dzwony (Michalina Domańska) 021.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już donośny, przeciągły jęk spiżowy. I nagle rozśpiewały się zamarłe dzwony, rozbrzmiały przeraźliwem wołaniem, przenikającym krzykiem rozpaczy. Rozkołysały przestwór i napełniły go straszliwą pieśnią skargi. Płynął dźwięk za dźwiękiem — pełen zmartwychwstałej mocy i wieścił światu jakiś ból straszliwy. Uderzał w niebiosa, które śniadym cieniem pokryły się na ten przeraźliwy jęk, a wszystko wokoło zdawało się drżeć i stąpać w ockniętej pieśni dzwonów. Płynęła szeroko na pola, na łany, ogołocone, na lasy stojące w ciszy trwożnej, na szare chaty wypełnione dławiącym smutkiem bezradnej niedoli. Ożyła wieś na ten głos ukochany, a zabity przez lata całe, wyroiła się, zapełniła plac przed kościołem. Każdy rzucał robotę najpilniejszą, a biegł co sił, kędy głos ten się ozwał. I stali wkrótce głowa przy głowie, zwarci w tłum, mężczyźni, kobiety, starcy, dzieci. U sznurów dzwonów uczepioną była Serafina. Włosy jej przed kilku dniami czarne, jak krucze pióra, błękitno-czarne włosy „cyganki”, teraz siwe zupełnie, spadały splątane wokoło głowy, jakby potargane wichrem straszliwym. Czarne oczy płonęły, jak dwa pożerające płomienie. Z siłą, której domyśleć się u niej trudno było, targała za sznur największego z dzwonów, i od jej rąk szedł jakiś galwaniczny prąd, który wstrząsał sercem ze spiżu w sposób niebywały. Oni wszyscy stali zasłuchani w to serce, które za nich biło krzykiem w niebiosa. Pobladły twarze, odsłoniły się głowy. Niewypłakane nigdy, zapiekłe, krwawe łzy podnosiły się i szły, jak fala z dna dusz. Jak zaklęci w sen straszny własnych przeżyć, słuchali zamienieni w posągi.