Strona:PL Dzwony (Michalina Domańska) 015.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świerk zielony. Głowę ma podniesioną i patrzy gdzieś przed siebie... Nie obejrzy się, nie zwróci głowy. Raz, dwa... Twarde kroki dudnią po szosie, brzęknie czasem bagnet... Pomiędzy czapką maciejówką, a kołnierzem brunatnej świtki — lśnią jasne, przystrzyżone krótko włosy... Serafina oczu od nich oderwać nie może. Umiłowane te włosy jasne, umiłowana głowa, jedyna na świecie całym...
Wieczór się zbliża i daleka perspektywa szosy zasnuwa się błękitną mgłą. Na przydrożne drzewa spada nagle z szumem i łopotem stado olbrzymie czarnych kawek; krakanie ich wypełnia milczący przestwór. I naraz ostrą nutą wzbija się płacz Staśka: „Oj! mamo! nogi bolą...”
Ciągnie się przy jej spódnicy, ledwo wlokąc zbolałe, bose nożyny, Serafina bierze go na ręce bez słowa i idzie dalej wpatrzona wciąż w męża, którego uprowadzają. Ale tęgi chłopak cięży jak kamień, obezwładnia ją. Przestrzeń pomiędzy nią a grupą mężczyzn coraz większa, już nie odróżnia szczegółów, widzi tylko zarysy: wysoką postać Józika, jego chód śmiały i pewny, jaśniejszą plamę jego włosów. Wreszcie i to się zaciera, Józik maleje, niknie, pochłania go dal nieubłaganie. Nie widać go już zupełnie... Wówczas i ona pada na ziemię bez łzy, bez jęku, ogłuszona niby uderzeniem, zabita bólem...
...Nigdy już więcej nie widziała Józika...
Wszystko to zmartwychwstaje w myślach Serafiny, gdy w szare dnie jesienne i zimowe przędzie przy okienku, spoglądając na dzwonnicę z milczącymi dzwonami. Mary rozprasza wtargnięcie Staśka butne, hałaśliwe. Wtedy wszystkie myśli, zdolność