Strona:PL Do swego Boga (Żeromski) 24.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   18   —

każdem poruszeniu zaczepiała się o drzewo i krajała skórę.
Ujrzawszy wrony, powolnemi kroki, z nogi na nogę postępujące ku wozowi, koń zarżał. Zdawał się wołać na ludzi osiadłych, na plemię ludzkie:
— O ludzie nikczemni, o rodzie występny, o plemię morderców!...
Krzyk ten rozlegał się nad pustą okolicą i ginął w szalonym głosie wiatru, tylko na chwilę wstrzymując postęp trupojadów. Wrony z wielką rozwagą, taktem, statkiem, cierpliwością i dyplomacją[1] zbliżały się, przekrzywiając głowy i uważnie badając stan rzeczy. Szczególnie jedna zdradzała największy zasób energji, żądzy odznaczenia się, czy nienawiści. Było to może zresztą poprostu namiętne odczuwanie interesów własnego dzióba i żołądka, czyli, jak przywykliśmy mówić, odwagi («było dawniej paradoksem,[2] ale w nowszych czasach okazało się pewnikiem...»). Przymaszerowała aż do nozdrzy zabitego konia, z których sączył się jeszcze sopel krwi skrzepłej, okrytej błoną rudawą. Bystre i przenikliwe jej oczy dojrzały, co należy. Wtedy bez namysłu skoczyła na głowę zabitej szkapy, podniosła łeb do góry, rozkraczyła nogi, jak drwal, zabierający się do rąbania, nakierowała dziób prostopadle i, jak żelaznym kilofem,[3] palnęła nim martwe oko trupa. Za przykładem śmiałej wrony ruszyły się jej towarzyszki. Ta preparowała[4] żebro, inna szczypała nogę, jeszcze inna rozrabiała ranę w czaszce.

  1. Dyplomacja, tu: przebiegłość;
  2. zdanie sprzeczne z przyjętem ogólnie mniemaniem;
  3. kilof = młot ostro zakończony;
  4. obrabiała.