Strona:PL Do swego Boga (Żeromski) 11.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

nich gadał, gdy ich wszystkich do gminy zapędzono. Wieś się oparła.
Pewnej nocy zimowej wojsko naszło, ludzi wypędziło z chat na szare pole, w mróz trzaskający. Trzy dni kozaki po chatach obozem stały, bydło rżnąc i niszcząc mienie, trzy dni ludzie stali z odkrytemi głowami na polu, na śniegu, do Boga się modląc. Wreszcie naczelnik wojskowy wielkim się gniewem zapalił — dawaj bić. Do naga rozbierali mężczyzn i kobiety, bijąc pokolei, a srogo — aż się naród całej wsi zawściekł i jął się rozbierać sam, pod baty kłaść sam, pokotem; — aż się Felków syn z pięściami podsunął do naczelnika, do Gołowińskiego... Dopiero nastał sądny dzień!
Bili tego Leona nahajkami na śmierć, w sześciu, szmaty z niego zwlekli, naczelnik ostrogami grzbiet obnażonemu, na śniegu, we krwi leżącemu szarpał, wrzeszcząc w zapamiętałości: Podpiszyś!
Nanic!
— Ni,[1] ni, ni... — szeptał tamten.
To go umierającego dźwigać kazał, twarzą do siebie obracać i pytał:
— Ty russki?
— Ni — Polak, na polskiej ziemi się urodził... Tak i uświerkł,[2] szepcąc do siebie: ni — ni...
Gdy wzięli wnuczkę Teofilkę bić, Felek nie wytrzymał: podpisał duszę swoją i wnuczki na złą wiarę. Stare u niego było serce, dziadowskie... Jak liść dygotał, u nóg Moskalowi się wlókł, przyszwy butów całował — aż podpisał.

  1. Nie;
  2. zmarniał, zamarł.