Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Leśmian-Przygody Sindbada żeglarza 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

»Nie jestem wcale jego krewnym - odrzekłem - ściga mię on już od lat kilku, nie dając spokoju i przysparzając nieszczęść nieuniknionych. Opowiem ci, kapitanie, wszystkie jego dokoła mojej osoby zabiegi, wszystkie pokusy, któremi mię dotyka, wszystkie starania, jakich przykłada, aby mię pogrążyć w nieustannem zgnębieniu. Wysłuchaj cierpliwie mojej opowieści, a przekonasz się, że jestem niewinny i że nie mam nic wspólnego z tym morskim potworem«.
Opowiedziałem kapitanowi o Djable Morskim wszystko, com miał do opowiedzenia. Opowieść moja wzbudziła w nim wielkie współczucie:
»Biedny Sindbadzie, bo tak się wszak nazywasz, rozumiem doskonale twoją rozpacz z powodu tak nieustannych prześladowań i napaści Djabła Morskiego, rozumiem tembardziej, że sam w czasach mej młodości byłem jego ofiarą i doznałem odeń przeróżnych krzywd i zniewag. W pierwszej chwili, gdy stary marynarz oznajmił przynależność do ciebie listu djabelskiego, powziąłem zamiar utopienia cię w morzu, lecz teraz po pilnem i uważnem wysłuchaniu twojej opowieści, przychodzę do przekonania, że jesteś tak samo nieszczęśliwy, jak ja niegdyś byłem. Możesz więc śmiało pozostać na naszym okręcie, proszę cię tylko o jedno, a mianowicie, abyś od czasu do czasu opowiadał mi o Djable Morskim wszystko, co masz do opowiedzenia«.
»Przyrzekam ci, kapitanie, i dotrzymam słowa!« - odparłem z ukłonem.
I rzeczywiście, stosując się zbyt może pilnie do swego przyrzeczenia, co rano i co wieczór opowiadałem kapitanowi wszystkie moje z Djabłem Morskim zajścia, tak iż po pewnym czasie kapitan, dziwnem obrzucając mię spojrzeniem, rzekł surowo:
»Biedny Sindbadzie, bo tak się wszak nazywasz, mam dla ciebie współczucie, a, chociaż mógłbym i dziś jeszcze utopić cię w morzu, pozwalam ci jednak i nadal pozostać na okręcie, proszę cię wszakże o jedno, a mianowicie, abyś przestał opowiadać mi o Djable Morskim wszystko, co masz do opowiedzenia«.
»Przyrzekam ci, kapitanie, i dotrzymam słowa!« - odparłem z ukłonem.
I rzeczywiście zaprzestałem odtąd swoich opowiadań. Marynarze, widząc przychylność, którą mi kapitan przy każdej sposobności okazywał, nabrali do mnie zaufania, a nawet - po pewnym czasie - zawarli ze mną przyjaźń ścisłą. Nigdy dotąd nie spędzałem na okręcie czasu tak przyjemnie i tak swobodnie. Lecz obecność w mojej kieszeni listu