Kształt jej wgarniał w objęcia, płonął w jej upale,
A ustami wyławiał dwu piersi korale.
— „Kiedyż ty mnie podpatrzysz, jako w ciebie dyszę?”
— „Nigdy cię nie podpatrzę! Dość, że dech twój słyszę!”
— „Czemuż nie chcesz oczyma wyjść szczęściu na drogę?”
— „Pocóż jeszcze mam widzieć to, co kochać mogę?”
— „Chciałbym w oczach twych odbić radość, co mózg mroczy!”
— „Bądź-że mi niewidzialny, póki mam te oczy.”
I czuł, w sobie zamilkły, że bogini ciało,
Wieczyściejąc ku niemu, chętnie namdlewało.
I namdlewał z niem razem rozkoszy bezsiłą,
Aż namdlał w taki bezświat, że go już nie było.
Nie było go na drogach, ni w ukryciu alej,
Ani w nim, ni poza nim, ni bliżej, ni dalej!
Wezbrany poza łoża miłosnego miedzą,
Jeno poił się słodką o sobie niewiedzą.
I tak uczył się nie być od nocy do świtu,
Aż się zbudził przy gwiazdach — bywalec niebytu,
I ujrzał, że bogini, rozkoszą opiła,
W mrocznem łożu jaśnistym kształtem się ciemniła.
— „Ciemnij się w moją miłość, rozum mi odbieraj,
„Ale w moich objęciach nigdy nie umieraj!”