Aż mu trzęsła się broda i dwie wargi u gęby,
Aż się kulą obijał o perłowe jej zęby!
— „Czemuż jeno całujesz moją kłodę stroskaną?
„Czemuż dziada pomijasz aż po samo kolano?
„Za wysokie snadź progi dla czarciego nasienia,
„Ty, wymoczku rusalny, — ty, chorobo strumienia!
„Pieszczotami to drewno chcesz pokusić do grzechu?
„Oj-da-dana, da-dana! — umrę chyba ze śmiechu!” —
„Spowiła go ramieniem, okręciła, jak frygą!
— „Pójdź-że ze mną, dziadoku — dziaduleńku — dziadygo!
„Będę ciebie niańczyła na zapiecku z korali,
„Będę ciebie tuczyła kromką żwiru z pod fali.
„Będziesz w moim pałacu miał wywczasy niedzielne,
„Będziesz pijał z mej wargi pocałunki śmiertelne!”
Pociągnęła za brodę i za torbę żebraczą
Do tych nurtów pochłonnych, co się w słońcu inaczą.
Nim się zdążył obejrzeć, — już miał falę na grzbiecie, —
Nim się zdołał przeżegnać, — już nie było go w świecie!
Zakłębiły się nurty — wyrównała się woda,
Znikła torba dziadowska i łysina i broda!
Jeno kloc ten chodziwy — owa kula drewniana
Wypłynęła zwycięsko — oj da-dana, da-dana!