Strona:PL Alighieri Boska komedja 752.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz by wejść na nie, dzisiaj nikt od ziemi
Stóp nie odrywa; a reguła moja
Na zgubę tylko papieru została.[1]
Mury, co niegdyś klasztor stanowiły,
Jaskinią teraz; a kaptury mnisie, —
To wory, mąki niegodziwej pełne.[2]
Lecz woli Boga nietyle jest sprzeczną
Najcięższa lichwa; ile zysk haniebny,
Za którym serce mnichów tak szaleje.
Wszystko albowiem, co Kościoł oszczędza,
Żebrzącym w imie Boga się należy,
Nie krewnym, ani też podlejszym jeszcze.[3]
Śmiertelne ciało tak jest wiotkie, słabe,
Że tam początek żadnej dobrej sprawy
Nie dotrwa tyle, ile trzeba czasu,
Aby wykluty dąb żołędzie wydał.
Piotr rozpoczynał bez srebra i złota,
I jam poczynał postem i modlitwą,
Franciszek zakon budował pokorą;...
Jeśli każdego początek rozważysz,
Potem obaczysz jakiej dobiegł mety, —
Ujrzysz, że białe czarnem się już stało.
Dziwniejszem jednak było, kiedy Jordan
Nawstecz popłynął i po woli Boga
Morze przed ludem żydowskim uciekło,
Niżby tu była pomoc do poprawy.[4]
To rzekł i wrócił do swojego grona,
A grono zasię skupiło się w sobie,

  1. Wstępować na wschody czyli drabinę patryarchy Jakóba, znaczy tyleż co zatapiać się myślą w Bogu — wieść życie kontemplacyjne. Uskarża się Śty Benedykt, że dziś nikt na ziemi życia takiego nie prowadzi; uskarża się razem i na to, że zakonnicy reguły jego nie strzegą, tylko bawią się jej przepisywaniem, ze szkodą papieru.
  2. T. j.: pod mnisiemi kapturami kryją się ludzie pełni wszelkich niegodziwości.
  3. Wszystko zbywające od zaspokojenia koniecznych potrzeb kościoła i klasztoru, powinno być własnością ubogich żebraków, i nie powinno być obracane na utrzymanie krewnych zakonników i księży, albo, co gorsza, na utrzymanie ich kochanek lub nieprawych dzieci.
  4. Pomimo upadku Kościoła i zepsucia obyczajów zakonnych, Śty Benedykt sądzi, że do poprawy ich dość byłoby cudu mniejszego nad te, o których wspomina się w tekście.