Jak do dzieciny jabłkiem zwyciężonej.
Potem do ognia wstąpił on przede mną,
Prosząc Stacjusza, który w ciągu drogi
Dzielił nas pierwej, by iść za mną raczył.
Gdym wszedł do ognia, szukając ochłody,
Do szkła wrzącego rzuciłbym się pewnie; —
Taki niezmierny upał tu doskwierał.
Słodki mój Ojciec, dodając otuchy,
O Beatricze wciąż idąc rozprawiał:
„Już, mówił, oczy jej zdaje się widzę.“
Po tamtej stronie głos wyśpiewujący
Wiódł nas, a baczni tylko na dźwięk jego,
Wyszliśmy z ognia, gdzie był wstęp na górę.
„Błogosławieni ojca mego, chodźcie!“
We wnętrzu takiej jasności zabrzmiało,
Że spojrzeć na nią nie mogłem olśniony.[1]
„Słońce odchodzi i wieczór się zbliża,
Głos mówił dalej; — nie wstrzymujcie kroków,
Spieszcie, nim zachód zupełnie zczernieje.“ —
Wgórę przez skałę wprost pięła się ścieżka
Ku onej stronie, kędy ja przed sobą
Gasiłem płomień znużonego słońca.[2]
Ledwieśmy kilka przestąpili szczebli,
Po cieniu, który rozpływał się wkoło,
I ja, i mądrzy poczuli Wodzowie,
Że już za nami zapadało słońce.
A nim niezmierne krańce widnokręgu
Wszystkie się jedną przyodziały barwą,
Strona:PL Alighieri Boska komedja 508.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.