Strona:PL Alighieri Boska komedja 237.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

My, krok za krokiem szliśmy nic nie mówiąc,
Słuchając pilnie i patrząc na chorych,
Którzy nie w stanie byli się podźwignąć.
I obaczyłem dwóch, którzy siedzieli
Wzajem do siebie przyparci, tak właśnie,
Jak opierają blat jeden o drugi,
Aby je nagrzać; a obadwa byli
Od stóp do głowy okryci strupami.
Nigdym nie widział, by tak zgrzebłem machał
Pachołek, kiedy pan się niecierpliwi,
Lub kiedy dłużej nie chce mu się czuwać —
Jak każdy z duchów wodził po swem ciele
Ostrzem pazurów, tem radząc jedynie
Strasznej wściekliźnie dojmujących świerzbów
A tak swą krostę darli pazurami,
Jak nożem z łuski odzierają karpia,
Lub z ryby, która ma je szersze jeszcze.
„Ty, co sam siebie palcami obdzierasz
I jako kleszczów ich nieraz używasz —
Wódz się odezwał do jednego z duchów),
Powiedz mi, czy jest tu Latyńczyk jaki
Pomiędzy tymi, którzy są w tej głębi?
Oby pazury twoje starczyć mogły
Na wieki wieków tej okropnej pracy!“
Jeden z nich jęcząc odpowie: „My oba,
Których tu widzisz gnijących tak strasznie,
Latyni rodem, lecz powiedz: kto jesteś
Ty, który o nas pytasz? — Wódz odpowie;