Strona:Oświęcim - pamiętnik więźnia.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pozatym bardzo czujnym i inteligentnym regulatorem czasu, wizyt, treści rozmów itp. są sami rodzice, którzy rozpoznają się już świetnie w moich bardzo szczupłych fizycznych zapasach sił i w moim ciężkim nerwowym stanie. Zasadniczo też — od kiedy zacząłem pisać — uchylam się od opowiadania. Jednak coś nie coś, parę słów, odpowiedź na jakieś pytanie — tego nie sposób uniknąć. Muszę też zawsze wysłuchać dużo rzeczy na temat Oświęcimia.
Wobec niebywałego umiarkowania słów, jakimi tam wyrażamy nasze stany, jakże razi ten patos, ta przesada, z jaką tu — najlepsi zresztą ludzie — traktują tę całą kwestję. Te rozmowy uwydatniły mi, że muszę się postarać napisać o więźniach Oświęcimia, wyjaśnić o ile zdołam, kto to są ludzie tam zamknięci, jak mogą wyglądać i czego się po nich można spodziewać. Bo traktowanie nas wszystkich w czambuł jako bohaterów narodowych, wydźwiganie nas wszystkich na jakieś nadludzkie szczudła ofiarności, patriotyzmu, męstwa, charakteru itp. kłóci się z tą objektywną prawdą, że siedzą tam zwyczajni, bardzo nieszczęśliwi dziś ludzie; muszą trwać w potwornych warunkach, które w pewnych jednostkach wywołują reakcje bohaterskie, w innych — rozwijają najpodlejsze instynkty, w większości zaś wypadków — instynkt samozachowawczy podpowiada te lub inne sposoby przetrwania...
Wczoraj odwiedziła mnie narzeczona, miła, oddana dziewczyna, w oczach której zresztą, gdy teraz patrzy na mnie widzę tylko przerażenie. Ha! Miło to oglądać kościotrupa! Przyszła z nią jej matka.
I ta właśnie złożyła przy moim łóżku ręce, jak do modlitwy, łzy /niefalsyfikowane/ potoczyły się po /dobrze zakonserwowanych/ policzkach...
Synu! Synu! Chyba to wiesz, że cała Polska, wszyscy, wszyscy patrzymy na was, jak na świętość... świętość... narodowych bohaterów... pierwszych męczenników chrześciaństwa!!!
Byłem grzeczny, patrzyłem na Hankę, pocałowałem /niedoszłą/ teściową w rękę, milcząc. Ale grysik, który mi przyniosła matka, nie mógł przejść mi przez gardło.

— — —

Więc wracam do kwestji zachowania się obozowej starszyzny.
Trzeba zaznaczyć, że porządny Polak, oczywiście, nie kwapił się do obejmowania urzędu starszego sztuby. Jednak wiem, prócz wypadku, który sam przeżyłem, o innych jeszcze, gdzie starszy sztuby pozostawał przyzwoitym człowiekiem i Polakiem: oczywiście należeć do takiej sztuby to już przywilej, zwłaszcza, jeśli całość tak się przypadkowo dobrała, że nie było złodziei, donosicieli i tp. kanalii. W takich wypadkach starszy utrzymywał cały porządek bez żadnego bicia i współżycie bywało bardzo dobre.
Większość starszych — to oczywiście ludzie bez wartości, którym to stanowisko pozwala na wyżywanie się charakteru w sensie kryminalno-sadystycznym. Wśród Slązaków zaś jest sporo ludzi zniemczonych, których orjentacja ogólna została całkiem zachwiana.
Nie chciałbym być tak zrozumianym, że każdy starszy sztuby lub bloku, każdy ”capo” — bije. Napewno wielu może być wolnych od tego zarzutu. Nie wszyscy biją. Ale bija większość, bija nagminnie, bije też często taki, który w pierwszych miesiącach swego urzędowania nie bił. Jest to naszą wielką bolączką, że starszyzna obozu, wyłoniona spośród nas samych, przedstawia się jednak naogół bardzo nieszczególnie i w postępowaniu z więźniami wzoruje się na sposobach straży niemieckiej. Zresztą — i poza starszyzną — nie brak wypadków ześwinienia się, szpiclowania, donosicielstwa, złajdaczenia więźniów, nikczemnego wysługiwania się itp. Nie chcę pogrążać się w szczegóły takich wypadków, tylko chcę się postarać o pewne objektywne wyjaśnienie. Bardzo więc błędne jest mniemanie, któremu dała wyraz wczoraj owa dobra pani, że więźniowie Oświęcimia to stuprocentowi bohaterzy. Nic głupszego nad taki sąd! Skądże? Są to przygodni zgarniani z wsi i miast, ulic, kawiarń i mieszkań ludzie, zwyczajni ludzie, przeciętni ludzie, ”jak leci”. Bo Niemcy zastosowali u nas właśnie tę metodę masowego teroru, steroryzowania przeciętnego, ”szarego” człowieka. Obrali tę drogę po pierwsze dlatego, że pomimo największych wysiłków nie udało się im podobno dotrzeć do istotnie aktywnych politycznie, świadomych kół. Po drugie — w słusznym przekonaniu, że teroryzując masowo, byle kogo, przygodnych z ulicy ludzi, uderzą w środowiska mniej odporne, łatwiejsze do złamania — czy to w osobach więźniów czy też ich rodzin, że tym sposobem posieją wielką grozę, osiągną wielkie zastraszenie.
Oświęcim jest więc zbiorowiskiem przygodnych ludzi, wśród których, istotnie, polityczni, aktualni działacze polskiego podziemia stanowią zapewne ponad kilka procent. Skoro zaś większość to ludzie przygodni, którzy się ani przygotowywali ani sposobili do — powiedzmy wprost — męczeństwa, trudno się dziwić, może tu mieć miejsce znacznie większa ilość załamań, poślizgnięć, upadków moralnych itp. niż byłoby to w środowisku ludzi świadomie idących na akcję wraz z jej następstwami. Pozatym wśród łapanych do Oświęcimia ”jak leci” — musiano przecież zagarnąć w tym i różne notoryczne męty, opryszków, złodziei, rozmaitych bandyciaków, ludzi niedorozwiniętych moralnie, doszczętnie zepsutych przez poprzednie życie itd. Do Oświęcimia trafili też i różni pomagierzy Niemców, wspólnicy ich w łapówkach, finansowych interesach, jeśli ich chciano — po zużytkowaniu — skończyć; również i różni ”sypacze”