Strona:Nasza szkapa (Konopnicka) 49.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

z izby za ojcem wychodził, rzuciliśmy się w te pędy, żeby do szkapy lecieć.
Ale ojciec odwrócił się nagle:
— Ani mi nosem za próg! — krzyknął ostro. — W izbie siedzieć...
I trzasnął drzwiami.
Byliśmy, jak ogłuszeni. Patrzyłem na Felka, a on patrzył na mnie; oczy robiły mu się coraz większe, coraz przeźroczystsze, usta i broda, jak w febrze, latały, aż, schwyciwszy się obu garściami za włosy: — Siarczyste! — krzyknął i zaniósł się wielkim płaczem.
Zaczęły się teraz dobre czasy. W izbie zrobiło się ciepło, grzyby po ścianach róść przestały, od sklepikarki pożyczyliśmy drugiego kaganka[1] na kaszę.
Tylko, że bez szkapy okrutnie się nam widziało smutno, a co który na stajenkę spojrzał, to mu świeczki w oczach stawały. A i matka jakoś nie miała wskórania.
— Już ja będę umierać, Filipie... — mówiła takim cichuchnym głosem, jak ten wiatr letni. — Już się ty nie kosztuj na mnie.
To znów ni z tego, ni z owego jej się poprawiało; wołała, żeby jej piwa zagrzać, albo i mleka z masłem, a Piotrusia sama myła, czesała; opowiadała nam wtedy, jak to ona ozdrowieje, jak do Częstochowy pójdzie, jak nas ze sobą zabierze, jakie to my tam zobaczymy wieże, jaki kościół, jakie granie na organach będzie. A miała

  1. Kaganek — naczynie gliniane.