Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Moja córko, możesz mnie uścisnąć — odezwała się księżna, zdaleka wyciągając rękę.
Iza, milcząc, podeszła i wargi jej zimne spoczęły na tej dłoni, której pieszczoty nie znała, a teraz poznała bezwzględność.
I było po wszystkiem.
Książę, nie mając za co dziękować, czekał tylko uwolnienia z gabinetu.
Nie lubił, gdy mu przeszkadzano po obiedzie wypalić parę papierosów.
Ale matka tylko Izie pozwoliła odejść, wiadomość o związku zanieść ciotce i bratowej. Leon pozostał na miejscu.
Księżna dobyła z biurka dwa klucze i podała synowi.
— Jeden otwiera pokoje Alfreda, drugi jego biuro w głębi korytarza. Weź je — i władzę. Alfred zostawił wszystko w porządku i w chwale. Och! on był z krwi i kości Holszański. Bez skazy i zarzutu.
Leon tę uwagę, kryjącą ostrze, przyjął, jak wszystko, czem go częstowano.
— Ja rychło stąd wyjadę. Potrzebuję trzech tysięcy miesięcznie za granicą, a dwóch w kraju. Księżna Idalja otrzyma połowę tego i swobodę wyboru miejsca zamieszkania. Księżniczka ciotka resztę swoją ma ulokowaną w bankach zagranicznych. Posag Izy ma być kompletnie wypłacony w dzień ślubu. To wszystko, czego wymagam od ciebie w sprawach pieniężnych.
— Stanie się — rzekł Leon.
— W Paryżu zawiążemy mało stosunków. Czy znasz księżnę Camazan-Capet d’Orléans?