Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No6 part4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bończa zamilkł.
— Cieszy mnie to, odezwał się z udaną czułością, że ci się podobała. No, ale jakże to poszło? bo, przyznam ci się, zadanie była nielada.
— Wielce ułatwione poprzedniemi układami i listem stryja.
On vous a donc reçu à bras ouverts, rozśmiał się pan Cherubin.
— Nie mogłem się spodziewać lepszego i milszego przyjęcia... — I dla tegoż się tak zawinął z powrotem, nie mogąc się już powstrzymać od sarkazmu, prysnął Bończa... Obraziło to Romana, że został odgadniętym, lecz się powstrzymał i przerywając rozmowę, rzekł tylko.
— Zawsze to oboje nas żenowało i wolałem na pierwszy raz nie być bardzo natrętnym..
— A zatem wesele? kiedyż?
Roman nie wiedział co odpowiedzieć.
— To zależy od stryja...
— A! a! rzekł Bończa.
Podano wieczerzę i herbatę. Gospodarz był tak grzecznym, że już nie nastawał na Romana, aby się więcej, od niego dowiedzieć, zaczęto mówić o polowaniu, i o koniach, i o innych ulubionych młodzieży przedmiotach...
Bończa jednak powiedział sobie, że należałoby korzystać z tego iż narzucony kawaler nie bardzo się podobać musiał. W takim razie pierwszy lepszy ma nadzwyczajną szansę, panna może się zakochać na przekór. Wprawdzie położenie jasne nie było, lecz na gwałt postanowił się dostać do Gromów. Nie wydał się z tem jednak wcale. Głowę łamał jak upozorować na prędce wciśnięcie się do domu panny. Zajmowało go to tak cały wieczór, iż zamyślony dał nieco wytchnąć i spocząć biednemu Romanowi.
Na rozmowie już nie wiele zajmującej przesiedzieli do północy, konie hrabiego były dysponowane na rano.
Położywszy spać gościa, pan Cherubin Bończa poszedł do swojego pokoju, sam kłaść się nie myśląc — potrzebował koniecznie znaleźć środek przyzwoitego wciśnięcia się do domu Baronównej.
Wiele okoliczności utrudniało to przedsięwzięcie zuchwałe. Chciał to uczynić tak, aby nie był pomówiony o zdradę, tak żeby panna nie domyślała się jego zamiarów, żeby to miało pozór jakiego przypadku.
Przejrzawszy się w zwierciadle i porównawszy swe siły z siłami nieprzyjaciela, hrabiego Romana, znajdował się nieskończenie nad niego wyższym. Był nim w istocie w pewnych względach, bo do samoistniejszego używania woli nawykły, choć lalką był jak współzawodnik, ruchawszy jednak daleko od niego. Szło mu głównie o nic więcej tylko o posag panny, nadzwyczaj dlań potrzebny, i jak mu się zdawało, daleko łatwiejszy do pochwycenia, niż inne tych rozmiarów. Dodawała mu męztwa ta uboczna okoliczność, że znał dobrze Hermę, że był jednym z jej admiratorów wybranych i że pewien się zdawał iż mu ona dopomoże na przekor drugim, dla pokazania swej siły i dla przyjemności zawiązania intrygi.
Szło tylko o to jak trafić do niej? Nałamawszy sobie głowę do rana, Bończa w chwili wyjazdu Romana udał że śpi, a nie zasnął, dopóki tajemniczego liściku nie napisał do pani Grzegorskiej i nie wysłał go do Gromów.
Jakkolwiek nie wiele wykształcony i więcej ogładzony niż utalentowany, pan Bończa zarówno z wielu innemi swego rodzaju, miał żyłkę i spryt do intrygi bardzo wielki. Na to niewiele gienjuszu potrzeba, najprostsze środki, obrachowania najpospolitsze najlepiej częstokroć służą.
Co stało w liście do Hermy, nie wiemy, ale nazajutrz około południa przyszła odpowiedź, którą z ży-