Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No4 part4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozpieszczonemu Romanowi i panu François, tois mesquin. A złego smaku.
Norymberszczyzna nieboszczyka Hofratha nadto go pstrzyła, a przez nią czuć było tandetę.
Bądź co bądź Roman wolał że go zrazu nie przyjęto, miał czas się jeszcze namyślić. Trudno uwierzyć temu, lecz głównym przedmiotem tych rozmysłów było, czy od razu wystąpić we fraku, czy w surducie.
Do godziny pierwszej musiał się co najmniej ubierać, obiad miał być o trzeciej!!..
W ostatniej instancyi roztrzygnął François który frak przygotował... Było to nieco śmiesznem, lecz tyle już tu gromadziło się śmieszności, że na jedną więcej nie było co nawet uważać...
Z niemałym trudem dokonawszy toalety rozumowanej, z cylindrem pod ręką, w rękawiczkach perłowych, zlekka uperfumowany extraktem siana, z głową przedzieloną cudownie, z włosami ułożonemi anielsko... ze szpilką w chustce ozdobną prawdziwym skarabejem egipskim, hrabia Koman spuszczał się zwolna po wschodkach do sieni...
Tu oczekiwał nań kamerdyner który mu drzwi salonu otworzył...
Przygotowanym był gość na ujrzenie już oczekującej go gospodyni. W salonie nie było nikogo. Nawet Ciocia Nieczujska nie wyszła jeszcze.
Ponieważ dzień był jesienny i chłodny, paliło się na kominku.. na stołach porozrzucane były albumy i książki... Salon świeżo umeblowany okrutnie przypominał hotel pierwszego rzędu. Zwierciadła w ramach złoconych, portjery tuzinkowe, meble form zużytych nie miały żadnego charakteru.
Hrabia Roman, zawsze z kapeluszem pod ręką, nie śmiejąc siąść przechadzał się po cichu, zaglądając w książki aby z nich choćby powziąć jakiekolwiek wyobrażenie o charakterze swej przyszłej narzeczonej.
Jeden z albumów zawierał same portrety koleżanek z pensyi, drugi nauczycielek. Illustrowane tomy przy nich leżące były tak pospolite, że z nich o smaku i upodobaniach nic wnosić nie było można.
Coś więcej mówiły, choćby o lingwistycznych studjach Baronównej, na drugim stole jeden tom Goethego, jeden tom Longfelowa, jeden Manzoniego i jeden Mickiewicza. Widocznie lubiła poetów.... Ale, wszystkie te tomy, jak się okazało wziąwszy je w rękę, były nieporozcinane.
Żadnej kobiecej robótki nie było w salonie. Na trzecim stole cały stos dzienników mód porozrzucanych przez Hermę, leżał w chaotycznym nieporządku. To już miało pewne znaczenie. Roman się ucieszył, lubił w kobiecie elegancję, obawiał się w żonie gospodyni kucharki.
Dostrzegł też na niesmacznej, poduszce szytej, herb Wilmshofenów arcy skomplikowany, nad którym studjum dosyć przyjemnie czas mu zajęło. Składał się on z sześciu tarczy i trzech hełmów nad niemi, na których były bawole rogi, ogon pawi i głowa murzyna. W środku haft nie dozwalał nic rozpoznać wśród pstrej mozaiki nad głową z wielkiemi uszami, wątpliwa była czy osła czy cielęca, pięć jakichś plam i mnóstwo pasów. Herb miał fiziognomję zupełnie obcą, kosmopolityczną ale niczego. Panna więc do rodu musiała pewną przywiązywać wagę co też hrabiego Romana uradowało...
Z tego co młodość lubi, były tylko dosyć wyschłe i zaniedbane kwiatki przy oknach. Niektóre z nich powiędłe schylały główki mdlejąc z pragnienia. Dwa wielkie portrety Amerlinga, wystawiały nieboszczkę baronowę hożą i piękną kobieta w sukni atłasowej z koronkami, bransoletami, koljami, łańcuchem, wachlarzem itp. i Hofratha w mundurze, orderach, z kapeluszem pod pachą, ręką jedną spartego kunsztownie i z gracją na stole, na którym leżały rozrzucone pa-