Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No1 part2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przygotowałam ci najlepszy pokój. mój Romanku szepnęła całując go w głowę i przyciskając ją do serca. Kazałam ogień napalić na kominie.
Ty nawykłeś do tylu wygódek, o których my wyobrażenia nie mamy, sama niewiem jakby ci dogodzić.
— A! tu mi zawsze dobrze będzie! cicho całując w ręce matkę odezwał się syn.
— A tam? wszak i tam jest... musi ci być dobrze, kochany Romanie...
— Ale mnie dotąd wszędzie było i jest dobrze, kochana mamo — rzekł chłopak rumieniąc się...
Rozmowa przeszła w szept cichy, a Chorąży jakby przebudzony nagle wstał i pod jakimś pozorem, zwolna się wysunął z pokoju...
Naówczas namiętnie schwyciwszy dziecię w objęcia, Chorążyna zawołała.
— O! musisz mi wszystko, wszystko opowiedzieć o sobie!
Pomimo dziwnej nieśmiałości, której hrabia Roman nie miał wcale w salonach a nabawiał go ją mimowolnie dom rodzicielski ilekroć w nim gościł — byłby się szczerze z matką rozmówił, bo do niej daleko był śmielszym, ale ojciec wkrótce powrócił, a jego surowa postać zamknęła usta obojgu. Na twarzy starego znać było, że mu jakaś nowa troska przybyła a pewnie ów list stryjowski przeczytać musiał. Poszedł na swe dawne miejsce przy stoliku i siadł, wedle zwyczaju ręce złożywszy.
Rozpytywano o zdrowie hr. Filipa, o ostatnie podróże Romana odbyte po Europie, bo dla dokończenia, wychowania wysyłał go przybrany ojciec do Włoch, Francyi i Anglji a Niemcy znał już dawniej. Młodzieniec pod wrażeniem świeżem tego co widział, unosił się nad pięknościami natury, dziełami sztuki i wysoką cywilizacją zachodnich krajów. Matka słuchała go z zachwyceniem, ojciec z ciekawością ponurą i smutną. Parę razy nawet przerwał mu owe zachwyty zwracając uwagę, że własny kraj miał też wiele rzeczy widzenia i poznania godnych. Tych hr. Roman nie miał zręczności zwiedzenia, bo to zapewne w programm wychowania jego nie wchodziło.
Po herbacie i razem prawie podanej wieczerzy, bo téj czas był nadszedł a Chorąży swych obyczajów dla nikogo zmieniać nie lubił hr. Roman udał się oddawszy dobranoc na spoczynek. — Odprowadziła go matka do wcześnie przygotowanego pokoju wychodzącego na ogródek, który na krótki pobyt swego dziecka, pokryjomu przed mężem starała się przybrać wedle własnych pojęć o wygodach i nawyknieniach tego świata, w którym żyło jej dziecię. Pokój to był w zwykłe czasy przeznaczony dla krewnych i gości. Paliło się w nim najsuchszemi olszowemi drzewkami na kominku, przybranym bukietami jesiennych kwiatów, jakie mógł dostarczyć ogródek. Całe łóżko i podłoga przed nim usłana była ogromnym dywanem, macierzyńskim jeszcze wyprawnym, ale od dawna w kufrze spoczywającym... Świeżo zachowane jego barwy i jaskrawe róż bukiety, dziwnie się wydawały na niepokostowanéj z prostych tarcic podłodze. Ale téj niepodobna było zmienić i matka tylko ją wstydliwie poprzykrywać usiłowała małemi kilimkami dodatkowemi, tak że ledwie się jéj kawałeczki pozostawały. Z własnej sypialni odkradła matka też stary zegar bez którego komin obejść się nie mógł. Wykadzono lawendową wódką i sionkę i pokój, a co tylko wymyśleć było można dla wygody panicza, zniesiono na jego stolik i komodę..
Świeże firanki biała nadawały niepozornej izdebce, której belki do rozpaczy Chorążynę doprowadzały, fiziognomją wesołą i miłą. Nie było tu jednak tego wytworu i elegancji jakich życzyła matka, bo tych dom cały nie miał nigdy.
Wytworne tłomoki i torebki podróżnego z czerwonej skóry z bronzowemi okuciami, stały dotąd nie rozpa-