Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No14 part3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ildefons głową zlekka potrząsł.
— Nie łatwa to rzecz coś o tem powiedzieć, począł nieco ochrypłym głosem, o to! o to! nie łatwa. Skomplikowane tam rzeczy.
— Skomplikowane mówisz?
— Nawet bardzo! mówił jakby do siebie hr. Ildefons. Ja, kochana mamo, lubię wszystko rozważyć, rozważyć i dobrze obrachować.
To nie dosyć, że tam hr. Roman na przeszkodzie stoi... O niego toby tam zresztą i mniejsza było... żeby tylko z nim się jednym miało do czynienia. Ale, juściż nie darmo siedzi pani Grzegorska, ona tam też kogoś protegować musi. Może Bończę, bo to chytry, przebiegły człek a i na tem nie koniec. No a Ciocia Nieczujska... ta też wpływy mieć musi... a przy niej syn. Jakaś figura niby cicha, ale ja dobrze obserwowałem go... Baronówna często na niego spoglądała, on też. Niby prosty człek, ale temu ufać nie można.
— Mój Boże, jak to ty wszystko zaraz umiesz pojąć! westchnęła hrabina smutnie. Ja czyniłam co mogłam aby ją ująć, przemawiałam do serca, do uczucia, do wspomnień; zimne jakieś stworzenie.
— Ładna panna, wtrącił Ildefons.
— E! żeby znowu tak bardzo ładna, odezwała się matka, zobaczysz jak to prędko zwiędnie i zestarzeje. Ładniejsze Gromy.
Westchnęli oboje, Ildefons zamyślił się głęboko.
— Ja mam coś! rzekł.
— Cóż takiego?
— Ciotkę i jej syna trzebaby ująć. Przez nich by się drogi utarły.
— Ale jak?
— Nie wiem mówił hrabia, tego nie wiem. Ludzie ubodzy, gdyby mieli na widoku korzyść jaką.
— A! to prawda! szepnęła matka, ale jak do nich przystąpić, jak?
— No, nie wiem, zakończył Ildefons zatapiając się w myślach.
Na tem pierwsza narada dnia tego się skończyła. Nazajutrz zaledwie wstali od stołu w Gromach, gdy powóz czterema końmi zaprzężony przywiózł do ganku szambelana hrabiego Dambskiego z synem hrabią Nepomucenem.
Stary był skromnie ubrany we frak czarny, a ordery zawieszone niósł w miniaturze na łańcuszku od niechcenia. Maltański krzyż prawie był klapą przykryty i mało co widoczny.
Gdy oba z wielką pompą wtaczali się na pokoje, hrabia Roman pobladł jak trup i ledwie się mógł powstrzymać od okazania gniewu. Ojciec pełen życia i syn ziewający, milczący, wyglądający na dyplomatę nudzili już przez kwadrans gospodynię a śmieszyli jej przyjaciołkę, gdy nadjechał pan Rębaczewski.
Były to już dwie postacie z odgadniętych przez Ciocię Nieczujską wczoraj. Rębaczewski uczynił takie wrażenie przybyciem swem na oficialnym pretendencie hrabi Romanie, iż ten, chcąc pannie okazać widocznie swoje najwyższe nieukontentowanie z tego najazdu gości, jak mu się zdawało, wywołanego przez nią dla dokuczenia mu tylko, wyniósł się na górę do swojego pokoju i pozbawiwszy ją miłego towarzystwa swojego, w fotelu cygaro palił.
Nie taił on przed sobą, iż to był krok nader śmiały, nadzwyczaj dzielny i niezawodnie wywołać mający otwarte tłomaczenie, rozmowę. Wahał się nawet czy o tym kroku na własną odpowiedzialność przedsięwziętym, nie należało zawiadomić Stryja listem. Zdawało mu się, że tem usunięciem się Baronównę nastraszy. Gdy godzina herbaty wybiła, a Rębaczewski właśnie zabawiał Lolę kreśląc plan zupełnego przeobrażenia parku, poczynając od wycięcia starych drzew, które perspektywę zasłaniały, Lola szepnęła