Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No12 part5.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świeciły się jak u kotka, który czatuje na zdobycz. Biegała niemi po stojących rzędem Romanie, Bończy i hr. Ildefonsie. Przywitanie zresztą gościa z hrabią narzeczonym, z p. Bończą musiało być krótkie, bo hrabina nie dawała chwili spoczynku Baronównie. Widocznie chciała ją czułością, zajęciem żywem spoufalić i pociągnąć. Paliła się jej twarz, bo to niemałego wymagało wysiłku, ale czemuż nie podoła miłość macierzyńska?
— Droga moja kochana pani, paplała, niewymownie mnie to cieszy, że cię widzę tak piękną, tak dystyngowaną, tak... a!.. kochałam matkę twą jak siostrę, mogę powiedzieć.
Tu nachyliła się jej do ucha i przerywany śmieszkiem szept niezrozumiały, dokończył wstępną mowę.
Panowie przytomni nieco opodal się skupiwszy jedli się oczyma. Hrabia Ildefons, obrachowany i ostrożny zabawiał się widocznie rozpoznawaniem sytuacyi i czytaniem fiziognomii, gdyż oka z panny nie spuszczał..
Bończa bawił się brelokami od zegarka, a najnieszczęśliwszy hrabia Roman smażył się dans son jus, nic nie mówiąc. W pewnem oddaleniu od nich, Nieczujski wyswobodzony zabrawszy miejsce u okna, spoglądał na Baronównę, której mu widocznie żal było widząc jak się męczyła.
Jedna Herma spektatorka nieinteresowana całej sceny, zdawała się zupełnie szczęśliwą, chociaż sznurowała usta i lękała się je otworzyć, aby się nieprzyzwoicie nie rozśmiać. Ci trzej pretendenci wzajem się rozpatrujący w sobie, śmieszyli ją nad wyraz wszelki.
Twarz Loli robiła się coraz smutniejszą i surowszą, ale się to dawało tłomaczyć wspomnieniem matki.
Hrabia Roman zrazu jak osłupiały postawszy chwilę, z rodzajem heroizmu, rezygnacyi i lekceważenia, siadł nareście na krześle, ale w postawie mające oznaczać wymownie jak go dojmowało fałszywe położenie.
Siadł a raczej upadł na to krzesło, nieco odwrócony od panny, rękę zarzuciwszy na poręcz niedbale, drugą założywszy za kamizelkę i skrzyżowawszy nogi od niechcenia: ręka zwieszona utrzymywała kapelusz oczy wlepił w sufit.
Przepysznie wyglądał, jak do portretu. Bończa niby się uśmiechał do Hermy, choć nie bardzo mu się śmiać chciało, a Ildefons hr. Bramiński wyprostowany obliczał jak mu się tu znajdować wypadało.
Panna nań wcale nie zwracała uwagi, chociaż matka ją zapewniła że to był ten Ildefonsik, z którym się tak bardzo lubiła bawić i dla którego taką czuła sympatyę.
Położenie wszystkich było nieznośne... towarzystwo z żywiołów nieprzyjaznych złożone w jedną jakąś grupę i całość skleić się nie mogło... Lola była widocznie na mękach.
Ale w dobrze urządzonym domu zawsze się można spodziewać dywersyi choćby przez kamerdynera... Zaczęto przygotowywać w drugim pokoju herbatę, i zjawiła się jak kometa przelatująca Ciocia Nieczujska.
Hr. Ildefons zdecydował się rozpocząć cichą i skromną rozmowę z Bończą. Na Nieczujskiego nikt naturalnie ani spojrzał, co zdawało mu się dogadzać. Swobodny, spokojny, patrzał sobie to na ogród, to na Lolę, której oczy też kilka razy szukać się go zdawały.