Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No12 part3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wykonaniem jego mistrzowskiem. Hrabia Roman brał rzadko ten klejnot i to tylko dla okazania go osobom, co ocenić potrafiły ten okaz sztuki... zastosowanej do ludzkiej potrzeby tak skromnie...
Z twarzy hr. Romana trudno było odgadnąć, czy uwierzył szepnięciu Bończy lub domyślił się wybiegu. Dalsza rozmowa miała o tem rozstrzygnąć i postępowaniem przybyłego pokierować, gdy tuż drzwi się dosyć gwałtownie roztwarły i powołany Nieczujski wpadł w tym samym ohydnym surducie i grubych butach, w których go widziano pierwszym razem, a co dziwniej, z dobrą ową fantazią, z której nic a nic nie utracił. Dwaj goście, którzy już się z sobą jeść mogli zacząć, oba teraz zwrócili się przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi, za jakiego uważali rozgoszczonego tu tak poufalutko Nieczujskiego.
P. Adolf skłonił się grzecznie, ale nie zbyt nadskakująco i zbliżył do hr. Romana, zdając się z pewnem zdziwieniem przypatrywać jego nader smakownemu ubraniu.
— Baronówna bardzo przeprasza, rzekł, kazano mi oznajmić że zaraz wyjdzie. Te panie były na przechadzce i potrzebują się przebrać podobno.
Nieczujski występujący w roli tłomacza i posła, więcej jeszcze zdziwił hr. Romana niż Bończa składający swe odwiedziny na miłość dla pani Hermy.
Nie odpowiadając mu hr. Roman z godnością cofnął się krok w tył.
— Pan tu długo bawi w naszych stronach? zapytał dość nietrafnie Bończa.
— Ja, rzekł Nieczujski zimno, nie wiem. Ciekawy jestem poznać ten kraj, a gospodyni tak łaskawa iż mi gościnności nie odmawia, korzystam więc z niej.
— I jakże się panu u nas podoba? spytał z pewnym uśmieszkiem Bończa.
— Kraj bardzo, co się tyczy tego co z niego i z nim tu ludzie robią, trudno mi się wytłomaczyć... rzekł obojętnie Nieczujski.
— Czy pan znajduje, że my tu zacofani jesteśmy? spytał Bończa.
— Dosyć, krótko odpowiedział Nieczujski, ale to nie całkiem wina panów.
— Szczęście, że choć nie nasza wina, dodał Bończa po cichu spoglądając na hrabiego, który nie okazywał jakoś chęci wmięszania się w rozmowę i stał zmuszając swe rękawiczki, aby się kapryśnych fałdzików w niepotrzebnych miejscach wyrzekly.
— Szkoda że pan zapewne mieć nie będzie czasu rozpatrzeć się w okolicy, a przekonałby się pan, iż my nie bardzo tak znowu jesteśmy zacofani. Jakie konie panie u nas, jakie konie, jakie charty!
— A! w tem być bardzo może, iż postęp jest wielki... nie przeczę, rzekł Nieczujski nie okazując chęci spierania się.
— Śliczną mamy jesień! przerwał aforystycznie hr. Roman, patrząc w okno.
— W istocie piękna bardzo! wtórował Nieczujski...
— Ale my ją możemy przeklinać, rozśmiał się Bończa, gdyby nie piękność jesieni panie na spacer by nie poszły i nie czekalibyśmy na zjawienie się ich tak długo.
Nieczujski się uśmiechnął.
— Niech panowie darują, rzekł, zesłany tu jestem aby im skrócić tę chwilę oczekiwania, a nikt do tego nie mogł być nade mnie nieudolniejszym. Proszę siadać
Hrabiego Romana oburzało to do najwyższego stopnia, że się tu ten jakiś prostak śmiał jak szara gęś rządzić. Odwrócił się z niecierpliwością i biorąc krzesło, dał uczuć to gwałtownem jego posunięciem, jak był dotknięty.
Bończa spojrzał na rywala i uśmiechając się zrezygnowany usiadł, Nieczujski też zabrał sobie trzecie