Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1874 No12 part2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mój Boże, Hermo zadzwoń, co prędzej zadzwoń, będziemy musiały wyjść do niego, gdy dokończy toaletę. Za nic w świecie nie chcę zostać z nim sama, a tyś mnie na przekorę w najniebezpieczniejszych opuszczasz chwilach. Trzeba prosić cioci Nieczujskiej, aby nam natychmiast na odsiecz przysłała kuzynka... Prawdziwie, ja go zrozumieć nie mogę, jestem dla niego grzeczną, uprzedzającą, lubię go a on jakby na złość mnie, stroni, unika, kryje się i za każdym razem zapraszać go potrzeba.
— Ja się mu nie dziwuję, szepnęła Herma, przyjaźń i poufałość takiej ślicznej istoty jak ty, jest niebezpieczna.
Uśmiechnęła się Herma.
— A! dajże pokój! niebezpieczna! dla niego... ale to człowiek tak chłodny...
Zaledwie miała czas Lola wysłać rozkazy na dół, aby Nieczujskiego szukano i sprowadzono do salonu, aby go zaklęto na wszystko żeby się natychmiast stawił, gdy powozik Bończy ukazał się przed gankiem...
— Jest i ktoś drugi! To Bończa! zawołała Herma wyglądając oknem, ten stanie choćby za Nieczujskiego.
— Ale go nie zastąpi, bo mnie gorzej jeszcze od Romana nudzić będzie, dodała Lola... Widzę w nim myśliwca goniącego za posagiem... nic więcej...
— A Roman.
— Hrabię Romana posyłają, to go nieco w mych oczach uniewinnia... Stryj nim kieruje, kocha się z dyspozycji....
Nie spieszyły się panie wcale z wyjściem do salonu, tak że wprzódy nim Nieczujskiego w pomoc przywołano, i nim one zstąpiły z wyżyn na ten padoł woskowany, Bończa ujrzał chodząc po salonie w otwierających się drzwiach, przyjemną postać hrabiego Romana w rękawiczkach paliowych, z kapeluszem pod pachą, na ten dzień uperfumowanego angielskim Ess-bouquet. Woń była dystyngowana, przedziwna: użyta tak, aby tylko jej konające westchnienie czuć się dawało... Hrabia Roman był wyznawcą tej zasady, iż przyzwoity człowiek winien z sobą przynosić tylko domysł: jakby przeczucie zapachu... nigdy nie obrażając nim olfaktycznego nerwu tych co go wąchać mieli szczęście. Perfuma powinna, mawiał, nie narzucać się, ale dać tęsknić za sobą, dać się czuć i ulatniać... w tej chwili...
Hrabia Roman, który wiedział już o Bończy, wszedł do salonu z powagą człowieka, ceniącego swe stanowisko w tym domu, w którym Bończa był prostym intrusem i natrętem...
— Cóż to za miła dla mnie niespodzianka, zawołał Bończa spotkać się tu z wami! Jak się masz, kochany hrabio.
Hrabia kochany tak czule, podał końce palców Bończy, ale z twarzy jego wyczytać było można podziwienie, którego słowy wyrazić sobie nie życzył.
— Jeszcze to większa niespodzianka dla mnie, rzekł, bom nie wiedział, że tu tak częstym jesteś gośściem.
Bończa schylił mu się do ucha.
— Proszę cię, rzekł, jakiż jesteś niedomyślny, ja się oddawna w Hermie kocham.
— A! a! a! odparł hrabia, przyglądając się w zwierciadle i korzystając z czasu, by węzeł chustki poprawić.
Tego dnia miał wetkniętą w krawat jedną ze swych najpiękniejszych śpilek, prawdziwe arcydzieło jubilerskiego kunsztu. Proszę sobie wystawić z Benwenutowską sztuką, wydłubanego ze szczerego złota Jockeja na koniu, wypuszczonym jak, na wyścigach i zdającym się na przestrzeniach chustki ścigać ideały. Koń był en or bruni, a Jockey emaliowany au naturel, w kurtce niebieskiej. Ktokolwiek miał szczęście z blizka oglądać to misterne dzieło, unosił się nad