Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1873 No52 part6.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dnej małej wiosczynie paradującego z jezdnymi i kagańcami.
Niedomówił jeszcze gdy na gościńcu od lasu, w wielkiem oddaleniu usłyszano dzwonki pocztowe.... Oboje Chorąztwo zamilkli... Stary pobladł i wszedł powoli w ganek.
— Choć kapotę byś nową włożył — odezwała się żona.
— Po co? do syna? odparł dziwnym głosem stary, a niech się nauczy widzieć mnie jakim jestem w życiu powszedniem!...
— Ale ludzie co z nim przyjadą.
Asindzka przecie wiesz że ludzi nigdy hr. Filip nie daje, aby z sekretu nie wydali, że ma takiego niepozornego ojca.
Uśmiech pełen goryczy towarzyszył tym wyrazom. Dzwonki coraz się głośniej odzywały na gościńcu, nie było już wątpliwości, że ktoś się zbliżał ku dworowi, a dla obojga Chorążych nie mógł to już być kto inny tylko syn oczekiwany. Coraz niecierpliwsza pani nim się ukazał powóz, posłała chłopca ażeby wrota otworzył...
W mroku nie wiele dostrzedz było można. Coś ciemnego zbliżało się groblą ku dworowi i dzwonek poświadczał, że to był powóz pocztowemi końmi zaprzężony, gościniec nie prowadził nigdzie dalej — nieulegało też wątpliwości iż ktoś się zbliżał do dworu. Chłopcy szeroko już zawczasu otworzyli wrota.... klaskanie z bata dało się słyszeć, i kocz czterema pocztowemi chabetami ziejącemi parą, która z nich buchała, zaprzężony — w galop zatoczył się przed ganek zajmując znaczną część szczupłego podwórza.
Wszystko co żyło we dworze, w oficynie, na folwarku albo wybiegło na dziedziniec lub przez okna się przypatrywało... Na płotach widać było poprzewieszanych chłopców i czeladź stajenną...
W chwili gdy kocz zajeżdżał, służąca wybiegła ze dworu ze światłem, osłaniając je ręką od wieczornego wiatru... Z powozu nie czekając na otwarcie go, wyskakiwał już młody dwudziestoletni chłopiec, bardzo wytwornie ubrany w lakierowanych bucikach, obcisłych rękawiczkach, tużurku czarnym, który z pod zrzuconego na pół płaszcza wyglądał; w kapelusiku okrągłym z nieposzlakowanemi kołnierzykami białemi obciskającemi mu szyję...
Widząc go w uścisku milczących rodziców, którzy obok eleganta wyglądali oboje tak skromnie i nie wytwornie, trudno się było domyślić w nim syna, chociaż piękną twarzyczką rysy matki przypominał. Jak przepowiedział Chorąży, młody hrabia Roman nie miał z sobą nikogo ze służby... Staremu więc siwemu pół słudze, pół gumiennemu zlecono wypakowanie powozu, a matka nie puszczając syna, w którym oczy rozognione utopiła, prowadziła go do pokoju, za idącym wprzód Chorążym.
Tu przez czas niebytności jego zmieniło się wielce, bo stół był z wyraźnem wyszukaniem nakryty i światło na kominku, przy herbacie, na drugim stoliku u okna nad potrzebę zostało wyszafowane. Co tylko dom miał najparadniejszego występowało aby przed dzieckiem nawykłem do zbytków i wytworności, pokryć ubóstwo istotne Chorąztwa. Zmarszczył się nieco widząc to pan Zacharjasz, ale widok syna go zajmował tak bardzo, że o wszystkiem na chwilę zapomniał. Hrabia Roman wyglądał rzeczywiście na prawdziwe hrabiątko: z wypieszczoną twarzyczką, ruchami pełnemi wyszukanego jakiegoś wdzięku, obejściem się ceremonjalnem i zapożyczonem. Znać było po nim że się tu czuł nie w swoim żywiole... Matka zobaczywszy go przy świetle, zaczęła ściskać na nowo, ojciec stał z wlepionemi w niego oczyma, milczący. Na kilka zapytań pierwszych tyczących podróży, nie śmiało odpowiedział Roman i zdawał potrzebować odejść z wzru-