Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1873 No52 part5.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Boże odpuść! lalka! lalka...
— Tego nie możesz powiedzieć aby mu serce popsuli i wysuszyli, żywo poczęła matka — ile razy był u nas widziałeś z jakiem poszanowaniem, z jaką miłością przybywał...
Westchnął pan Chorąży i wstał.. łzę kręcącą się w oku otarł i nie odpowiedział nic.
— Moja Anno, odezwał się łagodniej chcesz szczęścia i spokoju mojego, proszę cię, błagam nie poruszaj nigdy tej kwestyi. Męczysz mnie i siebie nadaremnie. Co się stało, odstać się nie może, oddałem dziecię dla jego szczęścia, niby — nie mam syna... nie zakrwawiaj mi serca, tobie starczy jego los świetny, mnie on napełnia strachem i zgryzotą. Dość tego.
Domawiając tych wyrazów i już nie czekając na odpowiedź żadną — Chorąży ruszył się ku drzwiom i chcąc dalsze przeciągnięcie rozmowy uczynić niemożliwem, wyszedł na ganek...
Jejmość, popatrzyła za nim długo, chwyciła kluczyki i jakby chcąc odzyskać czas stracony, wybiegła także w drzwi drugie.
Stary stanął w ganku... oczy z początku bezmyślnie toczyły się dokoła... lecz wkrótce jakby sobie gwałt zadając, zobaczywszy starego gumiennego, przywołał go ku sobie gospodarz i wypytywać począł o dzień upłyniony.
Stadnina powracała z paszy mimo wrót dworu, siewacze którzy ostatki oziminy dokończyli, szli pozdrawiając starego — pługi i radła ciągnęły z pola do wsi.
Było więc o czem mówić i radzić na dzień następny... najmniejszy szczegół nie uszedł baczności Chorążego, który długo na podwórzu z gumiennym się zatrzymał. Szary mrok zastąpił wieczór malowany jaskrawo. Na niebiosach płowe światło poprzerzynane ołowianemi obłokami co chwila przygasało, z przeciwnej strony mżyły już na firmamencie gwiazdeczki. Zajęty rozmową i rozporządzeniami roboty na dzień następny, Chorąży czemś jednak niepokojony był widocznie. Odwracał się za każdym odgłosem zdala usłyszanym, poglądał na drogę wiodącą ku lasowi, niepokój ten rósł z każdą chwilą.
Na dworze też jakieś niezwykłe widać było przygotowania i krzątanie się służby nie codzienne. Chorążyna kilka razy wybiegała na ganek, przywołując niecierpliwie kobiety z blizkiej oficyny, nagląc o pośpiech i coraz nowych gnając posłańców ze dworu, którzy powracali przynosząc rozmaite z kuchni przybory do wieczerzy.
Mrok padał już coraz gęstszy i przez szyby dworka widać było rzęsisto oświetlony pokój bawialny, gdy Chorążyna, którą zbyt długie zatrzymanie się męża z gumiennym zdwajało jej niecierpliwość, wyszła przywołując go ku sobie.
— Co jegomość myślisz? spytała — wszakże wyraźnie dał znać, że dzisiaj będzie. Może jaki w drodze wypadek. Na Uściług jechać musi, tam poczty ani koni nigdy w porę dostać nie można, może, drogi są szkaradne, posłać by konnego aby przeprowadził?
— Po co? zapytał Chorąży — swojemi końmi nie jedzie — pocztowe weźmie a pocztyljonowie tak dobrze znają okolice jak nasi ludzie.
— Ale się na dziś zapowiedział, dodała matka cóż to może być?
— Nie wiem i sam niespokojny jestem, rzekł stary nie kryjąc wzruszenia, a cóż pomoże posłaniec. Mogło go co powstrzymać.
Chorążyna ramionami ruszyła.
O tóż widzisz jakby się był przydał kaganiec, gdyby był w domu, odparła — ale ty zawsześ się sprzeciwiał zaprowadzeniu go pod pozorem, że to pańska rzecz...
— Gdzież ci to asindzka widziała szlachcica na je-