Przejdź do zawartości

Strona:Lalki by JI Kraszewski from Tygodnik Mód i Powieści Y1873 No52 part3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

co widocznie panią gniewało. Milczał posępniej, albo nie odpowiadając jej, lub słowem szczerem starał się zamknąć nieprzyjemną rozmowę.
— Powiadam ci, — szybko i głośno wołała pani Chorążyna, — że nic mnie więcej oburzać nie może nad twoje postępowanie. Zgodziłeś się na wszystko, powinieneś być szczęśliwym losem dziecięcia, a przecież się trapisz jakby go największa spotkała niedola. A to tylko rano i wieczór Panu Bogu dziękować.
— Jam nawykł, moja jejmość, moja Anno, — rzekł po cichu Chorąży ciągle patrząc w ogród — za wszystko co mnie spotyka dziękować Bogu, dziękuję i za to co się stało, ale nie każ mi być szczęśliwym z tego co jeszcze różnie wypaść może...
— Jakto różnie! jakto! podchwyciła stojąca pod piecem kobieta, żymając ramionami. A więc wolałbyś aby twój kochany, jedyny syn, skończywszy jakieś tam szkoły z ekonomskiemi synami razem, wrócił do Uścia hreczkę siać całe życie i jak my, zakopany w kącie siedzieć?
— Moja kochana Anno odparł spokojnie Chorąży, wierzaj mi, wierzaj, że nie koniecznie tam szczęście mieszka, gdzie go ludzie szukają. A byłoż by to tak bardzo złem dla naszego dziecięcia, gdybyśmy je przy sobie mieli, gdybyśmy z niem razem żyć mogli, gdyby się nauczyło pracować na małem, na małem przestawać i w ciszy Boga chwalić...
— Nie masz najmniejszej ambicyi! zawołała kobieta.
— Nigdy jej nie miałem — rzekł stary...
— Wolno jegomości dla siebie jej nie mieć, ale dla dziecka.. odpowiedziała kobieta, dla dziedzica tak wielkiego imienia.
Staruszek się dziwnie uśmiechnął.
— Moja kochana Anno, rzekł, wiele to ja razy powtarzałem ci, że ja w to nasze wielkie imię nie wierzę. Szlachta jesteśmy jak i drudzy, i po wszystkiem...
— Co? Zebrzydowscy!! przerwała ręce łamiąc kobieta.
— Ale dalipan wielce wątpię — śmiejąc się dodał stary, wielce wątpię a raczej pewny jestem, że my od owych wichrzycieli sławnych wcale nie pochodzimy, to imaginacja pana brata Filipa, któremu się galicyjskiego hrabstwa chciało i który papiery te nie wiem zkąd powydobywał...
— A jużciż ich nie pofałszował! krzyknęła oburzona Chorążyna.
Stary uśmiechał się ciągle.
— Moja jejmość, odezwał się, gdy mu się tej prozapij tak bardzo zachciało, a skinął tylko na gryzipiórków, nie potrzebował ich fałszować, wywiedli by go od króla Dawida. gdyby był tego sobie życzył! Ale dosyć już tego, dalipan dosyć..
— A no, nie i nie — oparła się jejmość, raz trzeba się o tem rozmówić jak należy, żeby to już nie powracało. Ja jestem z domu Babska, i tylko prosta szlachcianka a więcej mam ambicyi od jegomości coś się Zebrzydowskim nrodził. Widziałeś jegomość sam papiery, a hrabstwa nie chciałeś i z kąta wyleść swego nie potrafiłeś.
— Daj mi asindzka pokój — rzekł stanowczo stary acz zawsze łagodnie — odmienić mnie nie potrafisz, przekonań nie zmienię. Kontentuj że się tem, iż na twe prośby niemal się syna wyrzekłem, żem go oddał aby z niego robił pan Filip co mu się zamarzy..... że z niego lalkę i panicza wystroi i że ja na starość pociechy z dziecka mieć nie będę — At — dosyć!
— Ale mój Zacharjaszu, trochę łagodniejąc poczęła nieustępująca kobieta, ja ciebie nie rozumiem. Dziecku się krzywda nie stała... syn nasz ma przed sobą otwarte wszystko... dziedziny po stryju miljony.
— Już nie mówmy jak zrobione, choć to brat ro-