Przejdź do zawartości

Strona:Królowa śniegu (Hans Christian Andersen) 014.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie odpowiedział, jakby go nikt nie słyszał. Sanki pędziły ciągle, a śnieg sypał, nic już widać nie było. Chwilami uderzały się o coś gwałtownie, to znów spadały na dół, przeskakiwały jakieś nieznane przeszkody i sunęły po białej drodze w świat nieznany.
Janek chciał się przeżegnać, zmówić pacierz, lecz w żaden sposób przypomnieć sobie nie mógł słów Ojcze nasz, i przychodziła mu na myśl tylko tabliczka mnożenia.
Płatki śniegu padały coraz większe, wyglądały nakoniec niby białe ptaki. Zdawało mu się, że dokoła niego biegną gołębie, kury, gęsi, — całym tłumem.
Naraz konie stanęły, sanie się zatrzymały, a siedząca w nich osoba podniosła się, i Jaś spostrzegł, że futro i czapka jej były ze śniegu. Była to wysoka dama, wysmukła, olśniewającej białości: królowa śniegu!
— Dobrze jedziemy! — rzekła — ale poco masz tam marznąć? Chodź pod moje niedźwiedzie.
Posadziła go w saniach obok siebie, nakryła białem futrem, a jemu się zdawało, że zapada w górę śnieżną.
— Jeszcze ci zimno? — rzekła i pocałowała go w czoło.
Huu! jakiż to był zimny pocałunek! Uczuł lód aż w głębi serca, które — jak wiemy — już miał nawpół zlodowaciałe, — przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło prędko i zrobiło mu się lepiej. Nie czuł już wcale zimna.
— Moje saneczki! moje saneczki! — zawołał z wielką trwogą, aby nie stracić ulubionej zabawki. Więc rzucono sznurek od nich białej kurze, która biegła obok, ciągnąc je za sobą.
Królowa śniegu pochyliła się nad Jankiem i pocałowała go powtórnie, a w tej chwili chło-