Strona:Król Lir (William Shakespeare) 065.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Tem niezawodnie książę mnie obdarzy.
Wznoszą się młodzi, gdy padają starzy.
(Wychodzi).


SCENA IV.
Dzika okolica. Lepianka na boku. Burza nieustająca.
(Wchodzą: król Lir, Kent i Błazen).


Kent. Tu jest ta chata, wnijdź, kochany Panie;
Żadna żyjąca istota nie zniesie
Takiej tyrańskiej nocy.
Król Lir.Daj mi pokój.
Kent. Wnijdź do tej chaty, Miłościwy Panie.
Król Lir. Czyś się ty zawziął na mnie?
Kent.O, wolałbym
Na siebie raczej. Wnijdź, kochany Panie.
Król Lir. Tobie to bardzo zdaje się dotkliwem,
Że nas ta wściekła burza wskroś przemacza;
Ale gdzie większa dokucza choroba,
Tam mniejszej prawie się nie czuje. Zadrżysz
Wobec niedźwiedzia i uciekniesz przed nim;
Ale, jeżeli uciekając, trafisz
Na zbałwanione morze, wtedy chętnie
Popatrzysz oko w oko niedźwiedziowi.
Gdy duch spokojny, wtedy ciało czułe;
Burza w mej duszy mym zmysłom odbiera
Uczucie wszelkie, nie czuję nic, tylko
To, co nurtuje tu: niewdzięczność dzieci.
Czyliż to nie tak, jak gdyby te usta
Gryzły tę rękę, za to że im hojnie
Karm’ podawała? — O, ależ je skarzę! —
Nie, już nie będę płakał. — W taką porę
Wypchnąć mnie! — Niechaj leje, nic nie szkodzi. —
W taką noc! — O, Regano! Gonerylo! —
Starego ojca, co w dobroci serca
Wszystko wam oddał. — Och! och! na tej drodze
Grozi szaleństwo; muszę jej unikać;
Dość tego.
Kent.Drogi Panie, wejdź do chaty.
Król Lir. Wejdź ty sam, proszę cię; dbaj sam o siebie.
Ta burza nie da mi myśleć o rzeczach