Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak zbywszy się jak najrychlej pana von Stamm... Władek w milczącą wpadł rozpacz...
Nic straszniej nie boli nad omyłkę serca, nad zawód w miłości na którą rachowało się jak na niebiańskie szczęście, znaleść w miejscu uczucia chłód, trzpiotowstwo, zmyślenie, często na całe życie rozczarowuje człowieka.
Stan zdrowia Władka niebezpieczniejszem jeszcze czynił to strapienie, które na złamanego padało człowieka co go odeprzeć nie umiał.
Lekarz zastał go bladym, z oddechem krótkim i silną gorączką. Chory mu się uśmiechał, upewniał że mu nic nie jest... ale starego oszukać nie było można. Opatrzywszy rany, zalecił spoczynek, a sam niespokojny został w drugim pokoju na czatach... Nocą gorączka się wzmogła do nieprzytomności, stan dziwnie pogorszył, niepodobna go było czemu innemu jak moralnemu wrażeniu przypisać, lekarz mocno był niespokojny, a po części odgadłszy powody, mimo że chory mógł na miejscu potrzebować wypoczynku... postanowił wieść go dalej... aby wpływ wspomnień zniweczyć...
Nad ranem znużony Władek usnął, zbudził się słabym bardzo, mimo to natychmiast zaprzężono wóz i w dalszą puścili się drogę.