Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A teraz zrobiwszy wszystko co było w naszej mocy, resztę zdajmy na wolę Nieba.
Hatteras, Altamont i Bell udali się do prochowni. Przy baterji pozostał sam tylko doktór.
Niebawem zdala doszedł okrzyk sternika.
— Baczność!
— W porządku! zawołał doktór.
Johnson pociągnął za sznur i pobiegł zobaczyć, co się dzieje.
Powłoka lodowa osunęła się i ukazało się na zewnątrz ciało lisa, na które niebawem rzuciły się niedźwiedzie.
— Ognia! zawołał Johnson.
Doktór bez zwłoki puścił prąd elektryczny, nastąpiła straszna eksplozja, dom zatrząsł się, ściany popękały. Wszyscy wybiegli z bronią gotową do strzału.
Broń jednak, okazała się zbyteczną, cztery niedźwiedzie, poszarpane przez wybuch, leżały tu i owdzie, piąty zaś raniony, ratował się ucieczką.
— Hura! hura! hura! wołali towarzysze doktora, chwytając go w objęcia.