Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
106

— Wszystko człowiek przy dobrej woli zrobić może, ze skromnością odpowiedział doktór.
Mróz położył koniec uniesieniom, i wszyscy uciekli przed nim pod kołdry.
Tryb życia rozbitków był bardzo regularny. W ciągu następnych dni od 15-go do 20-go kwietnia, pogoda była bardzo niepewna. Temperatura zmieniała się często, o dwadzieścia stopni, a w atmosferze odbywały się zmiany niespodziewane.
W sobotę jednak wiatr ucichł, co pozwoliło na zrobienie wycieczki; postanowiono dzień jeden poświęcić na polowanie, w celu odświeżenia zapasów.
Raniuteńko, chociaż niebo jeszcze było zachmurzone, Altamont, Bell i doktór puścili się w drogę, uzbrojeni w dubeltówki, amunicyę, siekiery i noże, na przypadek, gdyby potrzebowali wyżłobić sobie schronienie w śniegu.
Podczas ich nieobecności, Hatteras miał zwiedzić wybrzeże i poczynić potrzebne obserwacye. Doktór odchodząc nie zapomniał zapalić latarni, której światło dzielnie, rywalizowało z jasnością promieni słonecznych. Światło elektryczne, wyrównywające blaskowi trzech tysięcy świec, lub trzechset dziobków gazowych, samo tylko może być przyrównanem do światła dziennego.