Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Biedny chłopiec — rzekł ów pan z sercem w piersi i paczką ciastek na guziku; a wyrazy te nie ja jeden słyszałem, ale i czterdzieści innych osób, stojących bliżej owego pana; a był tak skromny, że powiedział to bezimiennie, więc nie dla reklamy; a nawet po chwili niepostrzeżenie wysunął się z tłumu i znikł wśród przechodniów pryncypalnej ulicy.
Teraz już i inni odzyskali świadomość rzeczy i z kilku stron naraz — nadbiegły na pomoc biednemu dziecku — westchnienia i wyrazy współczucia.
I znów nowa myśl; ktoś rzekł:
— Może zemdlał z głodu, biedactwo?
Każda nowa idea, każda nowa prawda, lub śmiała hypoteza, zanim uznana będzie przez ogół, zanim uświęci ją walka, opromieni zwycięstwo — musi przejść ogień krzyżowy zarzutów, niewiary, drwin i potępień tłumu, co również nie jest ani trochę dowcipne.
— A może on udaje tylko? — rzekł śmiało jegomość, trzymający jedną rękę w kieszeni z portmonetką, i dwa palce drugiej ręki — w kieszonce z zegarkiem: bo wśród zebranych ludzi serca i miłości, mógł się niewątpliwie znaleźć nikczemnik, gotowy skorzystać ze wzruszenia szlachetnych dobroczyńców. A dojrzałe umysły i go-