Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I nawet westchnąłem.
Ta przejażdżka może i nie była najgorsza. Właśnie po tej przejażdżce może lepiej będzie.
— Jak często będziesz pisywała?
— Co tydzień.
— A tak, masz słuszność, duszko, co tydzień.
— A ty, aniołku?
— Ja także — co tydzień.
— Tak właśnie najlepiej: regularnie co tydzień.
— Tak: raz w tygodniu.
Ziewnąłem.
Ja doprawdy, ja nawet mogę przysiądz, że nie chciałem ziewnąć. Nawet było przecież wcześnie, byłem wyspany. No i ziewnąłem.
I ona ziewnęła.
— Ale czy też pogoda wam dopisze? — zacząłem.
— Ja myślę, że lato będzie pogodne — odrzekła.
— No tak: byle tylko deszcze nie padały.
— Zapewne: bo jak deszcze padają, to pobyt na wsi jest przykry.
— Rozumie się, że przykry.
I ziewnąłem.
— Mam do ciebie prośbę — szepnęła.
— Słucham cię, duszko.