Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puje. I pytam się, dlaczego? Nie wiem. Widzisz, ja stary nie wiem, a ty chcesz już wiedzieć. Musisz sprobować. Na to niema rady. Raz się uda, raz nie.
Więc Dżek sprobował.
Kupił na początek po dwa tuziny zeszytów w kratkę, w jedną i w dwie linje, kupił tuzin ołówków, farby, kredki, stalki, i na próbę kilka cyrkli, linij i ekierek, papier szary i kolorowy glansowany, bibułę, karton i dwa scyzoryki.
Mister Taft dał rachunek i rabat. Policzył taniej, bo bierze odrazu dużo.
I nowy kłopot:
— Jak teraz liczyć?
Tu już postanowił naradzić się z panią.
Jeszcze muszę wspomnieć o wielkiem niebezpieczeństwie, które mu groziło; na szczęście skończyło się dobrze.
Bo kiedy Dżek z całą tą paką przechodził przez plac, nagle lunął straszny deszcz. Paka była zawinięta w papier, ale deszcz był tak okropny, że odrazu zrobiło się mokre. Dżek schował pod palto i pędzi do bramy, aż mu ręce mdleją, bo ciężko. A przed bramą akurat z dziurawej rynny wali woda. Dżek chciał przeskoczyć, ale się poślizgnął. I papier pękł. Dżek jeszcze zdążył złapać, ale już w bramie trochę mu się wysypało.
Tylko dwa kajety troszkę się zamoczyły na brzegu i jeden się zgniótł i jeden ołówek mu zginął. Bo mu chłopak pomógł w bramie, więc może on wziął.
Ale Dżek chciał przynieść do klasy ładną, wiel-