Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chorego mszę świętą u relikwij św. Floryana odprawić obiecał.
Stary Hreczyn, który się był do Stacha przywiązał, w początku choréj Jagnie o wypadku znać dawać nie chciał. Pocóż miał chorą męczyć napróżno? Gdy lekarz zrobił nadzieję wyzdrowienia, Hreczyn pomyślał, iż powinien pójść powiedzieć co się stało, i dlaczego Stach nie przychodzi. Dnia tego z południa, po wielkim nabożeństwie, na które lud do dwu kościołów tłumnie się gromadził, bo na Wawelu i na Kleparzu kości męczennika były złożone, Hreczyn powlókł się za Wisłę.
Starego sługę swojego mile Jagna przyjmowała, i dowiedziawszy się o nim, zaraz go wpuścić kazała. Wszedł Hreczyn zbiedzony, z głową spuszczoną, niewiedząc co mówić. Jagna odziana siedziała oparta w oknie.
— Coś ty tak smętny? — zapytała spojrzawszy.
— Stacha nam pokaleczyli! — westchnął Hreczyn wprost mówiąc z czém przyszedł. — Leży biedak, dlatego nie widzicie go od dni kilku!
— A! — krzyknęła Jagna! — Kto? co, mówi.
— Nikt dobrze nie wie, jak się to stało — rzekł stary. — Nocą w ulicy napaść jakaś. Zdaje się, że z Żegciem czatowali na kogoś i ująć go chcieli. Ten broniąc się w piersi nożem pchnął Stacha, dobrze, że go nie ubił. Biskup przysłał