Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczciwy sługa żył lat wiele jednem staraniem o bezpieczeństwo pańskie, więc i teraz w głowie się to powtarza. Daj mu Bóg ozdrowienie i życie.
Za życie to lekarz nie ręczył jeszcze, drudzy mu go nie wróżyli. Choć silny, Stach krwi utracił wiele, rana była głęboka, a co się wewnątrz jéj działo, czy oręż nie był jakim jątrznikiem zatruty, Bogu jednemu wiadomem było. Gorączka rosła, sił ubywało i tylko gdy dziwaczne marzenie o truciu księcia wracało, naówczas zrywał się z taką mocą, iż go kilku ludzi ledwie mogło utrzymać.
Benedyktyn leki uspokajające powiększał coraz, dopóki tego szału wycieńczającego nie przemógł. Chory, choć go już skrępowała bezwładność, jeszcze mruczał przez sen, aby czuwano nad panem.
W sam dzień św. Floryana gorączka wreście ustawać zaczęła i przyszło osłabienie wielkie. Chory stękał, na ból głowy się skarżył, mnichowi się zwierzając, że go prześladował sen trapiący, jakoby Kaźmierzowi na uczcie do napoju trucizny wlać miano.
Badał go Benedyktyn, zkąd mu myśl ta przyjść mogła, lecz przed nim jaśniéj się tłumaczyć Stach obawiał. Na karb gorączki poszedł ten niepokój. Tego dnia lekarz obiecywał więcéj i pocieszającą wiadomość zaniósł biskupowi, który na intencyę