Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brym dla mnie i dla siebie. Zrób jak mówię, nie pożałujesz!
Niemiec się przestał opierać.
— Pojutrze, w czasie uczty — mówiła cicho — pod sam jéj koniec, podając mu ulubioną jego czarę, jak się ona tam zowie?
— Teodulfowa — zamruczał Wichfried.
— Odetkniesz tę oto bańkę, dopiero gdy będziesz miał nalewać, wpuścisz z niéj choćby krople jedną, a gdy pić będzie, szepniesz mu do ucha imię moje! więcéj niepotrzeba.
Niemiec głową potrząsał, ona ciągnęła daléj.
— Siła tego napoju sprawi, że zaraz zechce przyjść do mnie, a gdy przyjdzie, już mnie nie opuści.
Słuchający głową niedowierzając potrząsał, wdowa dobywała bańkę strzegąc, aby zatyczki jéj nietknąć.
— Tak! ty to musisz uczynić — mówiła niezważając na opór Wichfrieda — musisz, uczynisz. Przysięgam, a ja uczynię cię możnym i szczęśliwym!
Milczał jeszcze trochę upojony, trochę znudzony niemiec, ale ręka jego już po owo naczyńko sięgała.
— Bóg z tobą — rzekł — naprzykrzona, natrętna, niepozbyta babo, zrobię co chcesz, ale skutku z tego tyle będzie, co z twych innych cza-