Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drugiego dnia Stach sam zdala stanął na czatach. Kaptur, obejrzawszy się dokoła, wysunął się z dworku Juchima i wolnym krokiem, pod ścianami się tuląc, przez mniéj uczęszczane zaułki, przekradł się do domu Czechny. Stach zdala go śledził, nie płosząc. Świadkiem był gdy po nas radzie Czechna go na próg wyprowadzała. Twarzy i teraz dojrzeć nie mógł, ale głos stłumiony dźwięczał mu jakby Kietliczowy.
Słyszał gdy stara mówiła mu.
— Przyjdźcie jutro; dziś u mnie bab pełno w sieni, mówić o tém nie pora. Święto u nas będę sama...
Długie życie na czatach spędzone, uczyniło Stadia wprawnym i przebiegłym, potrzebował koniecznie człowieka widzieć, podsłuchać rozmowę i zaraz o tém myśleć począł.
W izbie w któréj stara przyjmowała, był z Bogorją, znał ją, potrzebował skryć się gdzieś tak w pobliżu, by mógł jutrzejszą schwycić rozmowę. Począł błądzić około dworku, czatując czy stara nie wyjdzie na miasto, aby się dostać do wnętrza.
Nad wieczór Czechna wyszła na nieszpór przedświętny, i drzwi zaparła. Została sługa jedna, która po ziele na ogród wybiegłszy za sobą dworku nie zamknęła. Skoczył Stach do sieni żywo i po drabinie na wyżki puste. Tu musiał noc przesiedzieć całą, czasu do powrotu staréj z nie-