Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Weź to — rzekła — już mi cię nie trzeba. Stanie się co Bóg da!
Czechna jak pijana do domu wróciła, nie mieściło się jéj w głowie, aby po jéj zielu tak długo żyć można.. silniejszych ono w kilka, kilkanaście dni ze świata brało.
Nie długo jednak troskała się tém stara, wiele zawsze mając na głowie. Czasu jéj marnie trawić nie dawały, szczególniéj panie mieszczki krakowskie, które zawsze od niéj tysiąca różnych rzeczy potrzebowały.
Po przybyciu Kaźmierza do Krakowa, upłynęła jesień cała i zima, Jagna ciągle słaba, umrzeć nie mogła. Książe dręczył się tém widowiskiem a oderwać od niego nie mógł. Stach także przybywał do niéj często i nawykł był już tak patrzéć na swą chorą, iż uwierzył że życie jéj powrócić może.
Miało się już ku wiośnie znowu, gdy jednego rana, do Biskupa idąc, u którego codzień się stawić musiał, Stach w ulicy spotkał człowieka opończą osłonionego, okrytego kapturem, choć dzień bardzo chłodny nie był, przekradającego się pospiesznie pod płotami i oglądającego bojaźliwie.
Zdało mu się że na widok jego, nieznajomy przechodzień przyspieszywszy kroku, rzucił się na boczną ścieżynę i znikł pomiędzy domami, jakby do niego uciekał. Chociaż niewidział jego twarzy,