Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stach krzyknął posłyszawszy, uśmiechnęła się
— Nie bolało! — rzekła — anim czuła! Tylko mnie wypaliło, wysuszyło, wyjadło.. Przyprowadź księdza — a nie z djabłami, takiego co anioły z sobą wodzi.
Niemógł się jéj Stach dłużéj opierać, musiał być posłusznym. Z płaczem niemal odjechał do miasta, a że przy biskupie wielu miał znajomych księży, jednego z nich powiózł do niéj.
Jagna się gości spodziewając, sługom kazała przyodziać się pięknie, choć suknie dawne wisiały na niéj jak cudze, bo z niéj kości tylko i skóra zostały. Śliczne włosy bujne na wpół okrywały wychudłą twarzyczkę, w któréj oczy jasne świeciły blaskiem przedśmiertnym, ale usta miała spalone i sine, a ręce jak z białéj kości.. Stać nie mogła, chodzić nie mogła, więc ją posadzili na stołku podparłszy poduszkami, i tak sparta o stół czekała.
Z okna znowu patrzała na zamek pusty i płakała.
Ksiądz Wit człek dobry, powolny, nawykły w tym kraju przebaczać wiele (tym co niewiedzieli co czynili) przybył pocieszać nie zasmucać. Jagna mu w krótkich powiedziała słowach że Stach mężem jéj miał być, wiec go za męża liczy, a choćby chciał ich pobłogosławić — byle jéj go mężem zapisał, bo mu mienie po sobie