Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rego dym buchnął kłębami. Stach upatrzył miejsce gdzie dla wysokiego parkanu mniéj ludzi było, drabiny kazał nieść i pęk smolnych pochodni ująwszy, nie czekając na drugich, z niemi się na zasiek drapać począł tak zręcznie i pospiesznie, iż na wierzch się wdarł, nim się opatrzono... Pochodnie zapalając ciskać wnet jął na dachy do środka, sam wołając — Gore!!
W istocie dachy dranicowe poczynały się palić, ale wiecéj dymu na zamek szło z dołu od kupy chróstu pod parkanami podłożonéj.. Dym i wrzask spłoszyły z téj strony Mieszkowych, którzy cofać się zaczęli i uciekać powtarzając — Gore!
Po całym zamku wołanie — Gore! się powtarzało — Gore! Gore!
Ci co śmierci w boju się nie lękali, ulękli się aby ich żywcem nie spalono. Parkan z jednéj strony gorzał, na dachach płomienie błyskały — trwoga ogarnęła oblężonych. Kaźmierzowi w téj chwili napadli ze wszech stron i wrota wielkie, bronione słabo — wyłamali. W kilku miejscach tyny pod naciskiem ich powaliły się.
Co się tam działo w tém zwarciu ostatniem, opowiedzieć trudno.
Rzeź się poczęła bezlitośna, wiązanie, bicie — pogonie. Dokoła stał lud tak ściśnięty że nikt uchodzić nie mógł; kto się jednemu z rak wyśliznął, wpadł na oszczep drugiego. Wielu na zie-