Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jurek poprzez pnie drzew spostrzegł powracającego Garzyckiego.
Leśniczy szedł, wygwizdując jakąś skoczną piosenkę.
Jurek z Marynią pobiegli ku niemu przez las.
Zatrzymał się i z uśmiechem patrzał na nich.
Marynia dobiegła pierwsza i, stanąwszy przed nim, powiedziała:
— To pan — taki? Myślałam, że z pana uczony mruk, tymczasem... Jurek wszystko mi opowiedział!
— I napewno przesadził, bo jest filmiarzem, a ci zawsze wszystko upiększą i przeinaczą! — zawołał z wesołym śmiechem.
— Niech się pan nie wymiguje! — zauważyła poważnym głosem dziewczynka. — Z tego, co mi mówił brat, i z jego zachwytu i szacunku dla pana, wnioskuję że postąpił pan wspaniałomyślnie i pięknie!
Leśniczy skrzywił się nagle i mruknął:
— Wspaniałomyślnie?... Szumne, pyszne... zbyt wielkopańskie słowo...
Marynia, nie zmieszana tem bynajmniej, odpowiedziała natychmiast:
— Nie podoba się panu to słowo, tedy powiem inaczej — postąpił pan z tym kłusownikiem, jak mądry i dobry człowiek!
Garzycki zaśmiał się beztrosko i zauważył:
— Jak dobry — może być, ale nie jak mądry, panno Marysieńko! Teraz wszyscy kłusownicy pociągną do mego leśnictwa, bo będą myśleć, że do mnie można strzelać, jak do tarczy w strzelnicy, i wybijać bezkarnie powierzone mojej opiece bobry... Taki — to będzie wynik tej sławetnej mojej „mądrości“!
Do tego sporu wmieszał się Jurek i spytał pana Antoniego:
— Chyba pan mówi to żartem? Jestem przekonany, że, jeżeli wieść o wypadku na bagnie Wyżarskiem obie-