Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



ŁZY MAŁEJ ŻORŻETY

Na placyku przed więzieniem stał wzburzony tłum. Ludziska głośno wykrzykiwali, wymachiwali rękami, mówili wszyscy naraz.
Jakiś opasły, rudy, jak marchew, rzeźnik, ryczał tubalnym głosem:
— Simoni wdarł się kiedyś do mego sklepu i odrazu — łap za kasę!
— No! Boże! — zawołała staruszka-pończosznica. — No i co? Co?
— O, gdybyście słyszeli, jak ja z nim rozmawiałem! — ryczał rzeźnik. — Uciekłem dopiero wtedy, gdy wyjął rewolwer... duży czarny rewolwer...
— No i co? co? — nacierała pończosznica.
— Powiedziałem, że uciekłem; Simoni też uciekł, zabrawszy ze sobą kasę! — odparł grzmiącym głosem rzeźnik. — Spryciarz to, oho, spryciarz!
— Simoni był spryciarzem, bo teraz już — po nim! — zauważył blady młodzieniec o ponurych oczach.
Rzeźnik i inni obejrzeli się.