Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Umilkł, lecz spostrzegłem, że ramiona mu drżały.
— Idź pan do djabła! — zawołałem. — Taki stary drab i puszcza się wciąż na jakieś romanse! Głupie to i ohydne przy pana siwych włosach!...
Lifszyc znowu wparł we mnie jarzące się źrenice.
— Nie! Nie! — szeptał gorąco. — Teraz to inaczej! Ona ma zaledwie 18 lat i pokochała mnie pierwszą miłością... Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło!... Jestem kochany! Jestem kochany!
Zasłonił twarz powalanemi atramentem rękami o zakrzywionych niby szpony palcach.
Byłem zdumiony, gdyż niewątpliwie sam „Czort“ przeżywał chwile wzruszenia. Zerwał się nagle i, patrząc mi groźnie w oczy, ryknął swoim głuchym basem:
— Wara od niej! Zabiję kochanka i ją!
— Cóż pan mi wygraża?! — zauważyłem, podnosząc się. — Ja nie mam żadnych zamiarów burzyć szczęścia pana. Życzę wszelkich pomyślności, myślę jednak, że wielkie głupstwo pan robi, lecz to nie moja rzecz. Nawet dobrze, że się pan żeni, bo, przyjnajmniej, nie będziesz się pan tłukł po nocach jak dusza niepogrzebanego nieboszczyka...
— Zobaczymy — warknął „Czort“ i wyszedł.