Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w daleki horyzont, gdzie ciągnęły się miękko zaokrąglone góry, stojąc tuż nad brzegiem Wołgi. Nie wiedział co się stanie, ale czuł zbliżenie się strasznej, stanowczej chwili. I nagle poczuł, jak cała krew rzuciła mu się do głowy, zdawało się, że wytryśnie mu z oczu, a nienawiść, jak nalatująca zdaleka burza, zaczęła szaleć w sercu i duszy. Płomienie i zimne dreszcze przeszywały całą istotę, a chłód sprawiający ból ściskał mu serce.
Przysłonił sobie oczy dłonią, łzy biegły mu przez palce, aż przeszły w ciężkie, wstrząsające łkania. Szlochając, chwytał się za czoło i pierś, upadł na fotel i jął wyrzucać urwane słowa skargi, miłości, wołania tęsknoty beznadziejnej.
Wreszcie łkania ustały. Długo chodził Kowal po pokoju w ciężkiej zadumie, siadł i już zrezygnowany napisał znów do ojca Wandy.
Prosił, aby podziękował dawnej narzeczonej za to, że miłością ogrzała, opromieniła i uszlachetniła całe jego życie, które nie przejdzie bezbarwnie i bez treści, a choć nie będzie życiem osobistem dla niego, lecz — dla innych, to Piotr Kowal zachowa wdzięczność, bo kochać ludzi, świat cały, rozumieć piękno życia nauczyła go miłość do Wandy.
Wieczorem tegoż dnia doktór Kowal wyjechał na Syberję...