— Przyjmuję dzisiaj wszystkich...
Gdy sługa wyszedł, spojrzała w lustro.
— Jakże strasznie jestem blada!... — szepnęła. — Nie chcę, aby ten człowiek myślał, że go się obawiam... Pójdę do garderoby i uróżuje troszeczkę policzki...
Ponieważ robić tego nie potrafiła, uróżowała się za bardzo trochę i nadała twarzy wyraz gorączkowy.
Potem powróciła do salonu.
W tej chwili w przedpokoju rozległ się dzwonek oznajmiający gościa.
— To on... — pomyślała młoda kobieta.
Na sekundę serce jej bić przestało, a oddech się w piersiach zatamował.
Zaledwie przyszła troczę do siebie, wszedł służący i zaanonsował:
— Pan hrabia d’Angelis...
I odszedł, zamykając drzwi za sobą.
Walentyna zupełnie już spokojna, stała przy kominku i czekała.
Herman Vogel skłonił się z najgłębszem uszanowaniem i podszedł do pani de Rochegude.
Uśmiechał się, ale wyraz tego uśmiechu był jakiś niezwykle dziwny.
Walentyna lekkiem skinieniem ręki fotel mu wskazała.