dzieweczką, którą przed laty dziesięciu Klarunią nazywano?...
Kto to wie?... Dzisiaj akurat miałaby lat ośmnaście...
A dwaj chłopcy, siedzący na przodzie powozu?...
Jeden z nich byłżeby jego synem?
I w tem niema nic niepodobnego. W chwili kiedy w Bas-Meudon odegrał nikczemną komedyę samobójstwa, Walentyna była wszakże w odmiennym stanie...
Ale to drugie dziecko? Cóż ono znaczyło?
Wszystkie te pytania i tysiąc innych, kręciły się po głowie łotra, i wywoływały w niej chaos prawdziwy.
Kiedy ostatnie powozy przejechały pola Elizejskie, zupełnie już prawie puste, pierwszy mąż Walentyny kazał się odwieźć na bulwar włoski i wysiadł z najętego powozu.
— Masz dwa luidory — oświadczył stangretowi — inną razą zarobisz owe sto franków.
Postąpił kilka kroków — zatrzymał się i głośno powiedział.
— Nie... ja się nie omyliłem!... Żona moja jest w Paryżu... Jutro rozpoczynam poszukiwania... W ciągu tygodnia, muszę ją odnaleźć.
Obietnicę odnalezienia w krótkim czasie Walentyny, lub przynajmniej osoby tak uderzająco do