Do wieczora zatem... mości książe, do wieczora...
Powiedziawszy to, baron de Kerjean opuścił pałac de Simeuse, ażeby jak najprędzej dostać się do Czerwonego domu.
W pewne dni burzliwe natura przedstawia się dziwnie przejmująco.
Ciężkie ołowiane chmury pokrywają niebo w jednej chwili.
Światło blade ołowiane nadaje ziemi pozór złowrogi.
Grzmoty się rozlegają, gałęzie drzew z głuchym jękiem biją o siebie.
Nagle z pomiędzy chmur wychyla się promień słońca i obrzuca dobroczynnem światłem swojem wzgórza i doliny.
Smutny krajobraz naraz się zmienia. To co było ponurem, uśmiecha się, to co było zakrytem, staje się widzialnem znowu.
Żadne inne porównanie nie potrafiłoby dać lepszego pojęcia o przejściach z największej rozpaczy do radości bezbrzeżnej, jakiej ulegli książe i księżna do Simeuse po tem, co od Luca de Kerjeana usłyszeli.
To wierzyli ślepo jego słowom i obietnicom i wyobrażali sobie, że już ściskają w objęciach Jani-