Strona:Brzydkie kaczątko (Hans Christian Andersen) 006.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała się z innej skorupki, oznajmiając cienkim głosikiem, że żyje.
— Pip, pip! — wołały wszystkie.
— Kwa, kwa — odpowiedziała im poważnie matka, a maleństwa zaczęły jej głos naśladować, opowiadając sobie, co widzą dokoła, i rozglądając się na wszystkie strony.
Matka pozwalała im mówić i patrzeć, ile im się podoba, bo kolor zielony bardzo zdrowy na oczy.
— Ach, jaki ten świat duży — wołały kaczęta, wydobywając się z ciasnej skorupy i prostując z przyjemnością nóżki i skrzydełka.
— Nie myślcie, że to cały świat widać z tego gniazda — rzekła matka — ho, ho! ciągnie on się ogromnie daleko, jeszcze za tym ogrodem, za łąką proboszcza, het, het! Ale nigdy tam nie byłam. — Czyście już wszystkie wyszły ze skorupek? — spytała, wstając. — Jeszcze nie! Największe ani myśli pęknąć. Ciekawam bardzo, jak długo będę na niem tu pokutowała! Przyznam się, że mam tego już zupełnie dosyć!
I usiadła z gniewem na upartem jajku.
— A cóż tam słychać u was, kochana sąsiadko? — spytała stara kaczka, która wybrała się wreszcie w odwiedziny do młodej matki.
— Z jednem jajkiem mam kłopot, — ani myśli pęknąć, — a tak jestem zmęczona! Ale inne dzieci ślicznie się wykluły, — zdrowe, żwawe, żółciutkie, aż przyjemnie patrzeć, ładniejszych kacząt w życiu nie widziałam.
— Pokażno mi to jajko, które pęknąć nie