Strona:Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych 22.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Et, ksiądz księdzem, a zając zającem. Przepomniałaś to już, jak łońskiego roku na wiosnę, jakem to do lasu jechał i baba mi drogę przeszła, to mi się koło złamało?
— To musi baba w tem winna, żeś woza w domu nie opatrzył. Sprawiedliwie to powiadają: że kiepskiej tanecznicy to i obrąbek zawadza; jenszy niezguła porządku kiele woza nie dojrzy, a jak mu się w drodze szkoda zrobi, to na babę spędza, albo choć i na zająca.
Chłop zaczął się w głowę drapać.
— Nie — rzekł — nie, Magdusiu, chyba się zawróćmy, po co guza szukać, mówię ci, że będzie nieszczęście.
— No — a jakże z tem jenteresem, co przez baby miał być?!
— Obendzie się.
— Niby jak?
— A tak, mam stare buciska, to w nich, siako tako, do godów przechodzę.
— Ehę! toś ty taki jenteres miał, buty chciałeś se kupić.
— A ty skąd wiesz?
— Skąd? musi mi ten zając powiedział, coś go się zląkł, jak złego.
Chłop usiadł nad rowem i usiłował przekonać żonę, żeby nie iść.
— Powiadasz — mówił — że ksiądz zakazuje; no dobrze, o babie zakazował z jambony, bom sam słyszał, ale o zającu nic nie gadał.
— Słuchajno, Michał — odrzekła żona, trącając go potężnie w bok — albo ja ci kiedy krzywa