Strona:Autobiografia w listach (Eliza Orzeszkowa) 007.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niewinnie posądzonego, skrzywdzonego, więzionego, wcześnie umierającego i t. d. Siostra moja także pisała, ale więcej rysowała. Ciągle rysowała, dopóki drobnej ręki jej nie obezwładniła śmierć. Jedna z nauczycielek, których miałyśmy wiele, przepowiadała nam przyszłość autorską i artystyczną. Matka nasza słuchała tego niechętnie. Wiele czasu upłynęło zanim zrozumiałam głęboką, macierzyńską racyę tej niechęci. Pragnęła przedewszystkiem dla córek swych szczęścia, które gnieździ się najchętniej w naturach najpospolitszych. Nie zachęcając, matka nasza nie przeszkadzała nam iść ku przeznaczeniu. Byłyśmy swobodne i samotne. Zabawy nasze przybierały zawsze postać improwizowanych dramatów, bajek i t.d. Były w tem reminiscencye czytywanych książek, ale i wiele fantazyi własnej. O tem wszystkiem trochę szczegółów w źródłach wyżej wspomnianych. Gdy siostra moja, bardzo chora, nie wstawała już z pościeli, godzinami przesiadywałam przy niej, opowiadając jej bajki i powiastki naprędce improwizowane. Ona wzajem opowiadała mi swoje niby sny, niby marzenia, w których, doprawdy, o ile pamiętam, bywały rzeczy śliczne, pełne fantazyi lotnej i gorącej. Pomimo jej choroby i mego nad nią żalu, bawiłyśmy się wówczas wybornie. Rozwijałyśmy się, jak kwiaty przedwczesne nad śniegiem; bujniejszy zginął, drobniejszy przetrwał, na zawsze smutny tem, że został samotnym.
Więc niezwykle wcześnie rozwijające się życie umysłowe. A druga rzecz: skłonność do usposobienia, którego inaczej nazwać nie umiem, jak melancholią. Byłam wesołą, lada co cieszyło mię i rozśmieszało; ilekroć nie oddawałam się ulubionym zajęciom, kąty domu były pełne mego gadania i śmiechu. Ale ze zwykłym towarzyszem dzieciństwa, chochlikiem figlów i śmiechu, mieszkał we mnie duszek inny, który często, bez wiadomej przyczyny, rozżalał się i szlochał. Budziły go do życia zewnętrzne zjawiska najrozmaitsze. Naprzykład: szara godzina, salon pusty, obszerny, w jednym z jego kątów siedzę na szerokiej kanapie, otoczona lalkami i papierowymi figurkami, z których razem z siostrą układałam przed chwilą jakąś scenę historyczną, np. wjazd do Krakowa Władysława Jagiełły, wesele Jana Zamoyskiego z Gryzeldą, ucztę w Czarnolesiu (wedle opisu w odpowiednich książkach). Siostra odbiegła, zostałam sama, zajęta, wesoła, w tem ktoś w dalekim pokoju zagrał na fortepianie, innym razem katarynka uliczna zajęczała za oknem, — we mnie, razem z muzyką i zapewne z zapadającym zmrokiem, powstaje smutek — nie wiedzieć czego, tęsknota, nie wiedzieć za czem, opuszczam ręce, nieruchomieję, zapominam o zabawie, o niczem nie myślę, tylko czuję, że mi coraz smutniej...