Strona:Antoni Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1924).djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przedsięwzięcia i, chociaż nikt z nich nie myślał o niebezpieczeństwie, jednak głębokie wzruszenie ogarniało ich coraz silniej i zamykało im usta. Spoglądali tylko na siebie przyjaźnie i tkliwie i pracowali na zmianę co sześć godzin.
Tymczasem „Nadzieja“ sunęła dalej i dalej na północ, jak gdyby starała się dogonić odpływający lód lub klucze łabędzi i stada gęsi, lecących na północ, w poszukiwaniu miejsca, gdzie życiu ich potomstwa nie będzie groził człowiek. Wolne i dzikie ptaki leciały tam, dokąd płynęła „Nadzieja“, ku brzegom Oceanu Lodowatego.
Czerwone góry Jenisejskie powoli znikły i na ich miejsce zjawiły się płaskie brzegi, porośnięte gęstym, prawie dziewiczym lasem iglastym. Były to już całkowicie niezaludnione obszary. Na łachach rzecznych czerniły się stada cietrzewi i jarząbków; stada dzikich kaczek przecinały powietrze w różnych kierunkach; na brzeg wychodziły nieraz niedźwiedzie i wilki, ze zdumieniem śledząc za płynącą łodzią. Raz tylko zatrzymali się nasi żeglarze, przy ujściu dość dużej, nieznanej im rzeki. Chcieli nałapać świeżych ryb, gdyż znużyła się jednostajność pożywienia i zresztą woleli konserwowaną rybę przechować na czas żeglugi w Oceanie.
Małą siecią udało im się złapać kilka dużych jesiotrów, tak, że musieli szukać pozostałego w gąszczu leśnym śniegu, aby dłużej przechować ryby. Ruszyli dalej i znowu milczenie panowało